Lewis Capaldi "Broken by Desire to Be Heavenly Sent": Midas z Glasgow [RECENZJA]

Andrzej Kozioł

Andrzej Kozioł

"Tak się cieszę, że 'Broken by Desire to Be Heavenly Sent' jest nareszcie w waszych rękach" - taki post pojawił się 19 maja na facebookowym profilu Lewisa Capaldi. Prawie cztery lata od wydania debiutanckiego albumu szkocki wokalista wrócił z nową muzyką. On się cieszy, cieszą się fani i cieszę się ja, bo jest z czego.

Lewis Capaldi podczas koncertu w Polsce
Lewis Capaldi podczas koncertu w PolsceWojtek DobrogojskiINTERIA.PL

Lewis Capaldi już od miesięcy podgrzewał atmosferę, zapowiadając nowy album. Po świetnie przyjętym krążku "Divinely Uninspired to a Hellish Extent", oczekiwania fanów były niemałe. Czy nowy album przyniesie te same emocje co DUTAHE? Czy na nowej płycie będą hymny podobne do "Someone You Loved"? Czy dostaniemy przeboje jak "Bruises", czy wydany na rozszerzonej wersji płyty "Before You Go"?

Capaldi przyzwyczaił bowiem fanów do tego, że cokolwiek z ust swoich wydobywa, staje się złotem. Taki trochę Midas z Glasgow. Same wyświetlenia na YouTube mówią wiele o przebojowości jego utworów. Wspomniany wyżej największy hit "Someone You Loved" w serwisie wyświetlono 635 milionów razy. Mogę wyobrazić sobie presję, jaka ciążyła nad Szkotem przed wydaniem "Broken by Desire to Be Heavenly Sent".

Lewis Capaldi. Recenzja "Broken by Desire to Be Heavenly Sent"

Promocja nowej płyty Lewisa zaczęła się jesienią 2022 roku i zaczęła się trochę od żartu. Capaldi wypuścił singel "Forget Me", który sam w sobie żartem nie był, jednak dołączony do niego obraz już tak. Teledysk do "Forget Me" był bowiem odtworzoną 1 do 1 wersją klipu do piosenki "Club Tropicana" od grupy Wham!. Zabieg istotnie udany, bo tak jak sam singel nie jest specjalnie przełomowy, to zabawa z teledyskiem się opłaciła. Mówiło i pisało się o tym.

Rzeczony singiel otwiera płytę "Broken By...", by zrobić miejsce kolejnemu. "Wish You the Best" wydany był jako ostatni przed premierą albumu, ale to chyba on był ostateczną zapowiedzią tego, co od Lewisa dostaniemy. Oszczędna ballada, do których przyzwyczaił nas Capaldi nie zawodzi. Jest pianino, jest przejmujący wokal i smutno-mądry tekst o przyjaźni i tęsknocie. I tak brzmi cała nowa płyta Lewisa. Jest spójna w każdym aspekcie. Szkot nie odkrywa nowych lądów, ale po znanych porusza się z gracją i pewnością. Może raz, w numerze "Leave Me Slowly" trochę produkcyjnie poszalał, bo słuchając tej piosenki, nie mogłem pozbyć się wrażenia, że słucham jakiegoś singla z lat osiemdziesiątych. Wszystko przez użyte w niej syntetycznie brzmiące klawisze i równie syntetyczne gitarowe solo.

Każdy właściwie numer na "Broken by Desire to Be Heavenly Sent" ma potencjał by stać się przebojem na miarę "Someone You Loved". Tak jakby Capaldi miał sekretny przepis na hity, od którego nie odejmuje, ani nie dodaje doń żadnego składnika - żeby tylko nic nie popsuć. Słuchając piosenek takich jak "Any Kind Of Life", czy "Love The Hell Out Of You" od razu ma się przed oczami tłum fanów, którzy na koncertach wtórować będą w refrenach. Podobnie jest w przypadku "Pretender" - ciut bardziej, ale wciąż umiarkowanie skocznej piosence. Wykrzykiwany refren jest jak skrojony pod chór rozentuzjazmowanego tłumu.

Jeśli ktoś czekał na nowy album Lewisa z nadzieją na te same emocje, które dostarczył pierwszy krążek artysty, to z pewnością nie będzie zawiedziony. Capaldi jest na "Broken By..." do bólu sobą. Jest tym chłopakiem z sąsiedztwa, który po prostu śpiewa lepiej od wszystkich innych chłopaków z sąsiedztwa.

Lewis Capaldi "Broken by Desire to Be Heavenly Sent", Universal

9/10

Okładka albumu "Broken by Desire to Be Heavenly Sent"materiały prasowe
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas