Łąki Łan "Raut": Impreza dla ekologów [RECENZJA]
Jeden z najbardziej dziwacznych polskich zespołów wraca z nową płytą. Znowu nagraną na imprezie gdzieś pomiędzy lasem a plażą, na której spotkali się wszyscy: od punków, przez hiphopowców, po zdziadziałych pionierów elektroniki. Ścian, a w zasadzie drzew, nie podpierał nikt, ale nikt też z tej biby nic nie pamięta i wcale nie dlatego, że wypił za dużo.
Łąki Łan niby ewoluuje, ale w swoim graniu i tak za wiele nie zmienia. I dobrze, bo to stary, dobry Paprodziad i spółka ze swoim charakterystycznym stylem, niepodobnym do niczego innego - z przekombinowanym brzmieniem i często dwuznacznymi linijkami, w których raz na jakiś czas, autor próbuje bawić się słowem. Ze średnim skutkiem, bo ta zabawa istnieje tylko teoretycznie, ale mały plus za "Raduj się kto może" i jednym z lepszych tutaj "Evo".
Teksty jednak pomijam, bo ich znaczenie w przypadku Łąki Łan jest znikome i może być co najwyżej tylko uzupełnieniem (czasami nawet ciekawym jak w singlowym "Lassie") - nawet nałożone filtry i efekty specjalne, chociażby w mocno daftpunkowej "Fali", tylko pozornie urozmaicają całość. Rządzi, a przynajmniej stara się to robić, sama muzyka. Najprawdziwszy gatunkowy miszmasz, w którym ostrzejsze dźwięki gitarowych pionierów ("Raut") spotykają się z orientalną elektroniką ("Wszystko" z solowymi dęciakami, w którym największe brawa należą się za świetną końcówkę) czy electropopem, który wkradł się między kolejne reklamy w stacjach telewizyjnych z muzyką taneczną (odpychająca wręcz "Ibiza").
Łąki Łan jest unikatem na naszej scenie i ze świecą szukać drugiego zespołu, który konsekwentnie w obrębie jednej płyty potrafi tak udanie żonglować gatunkami. To również skład, który ciągle podąża swoją drogą i podobnie jak poprzednicy, "Raut" w kwestii samego brzmienia jest albumem mocno zróżnicowanym, w którym momentami nakłada się za dużo warstw dźwięków naraz. Przez to powstaje dużo chaosu, a komfort obcowania z melodiami jest niewielki. Ciężko też powiedzieć, że album nadaje się na relaks czy dobrą imprezkę, zwłaszcza wtedy, kiedy wszyscy są jeszcze trzeźwi. Za dużo nisko płynącego basu i syntezatorów, co daje się we znaki w większości piosenek, a razi zwłaszcza w instrumentalnej "Jesieni". Taka formuła na dłuższą metę nie ma większego sensu, bo nudzi się już przy drugim odsłuchu.
Jeśli nie całość, to w takim razie może single lub pojedyncze numery? Z tym też jest nie za bardzo. Nie ma tu hitu pokroju genialnej "Poli Ar" z ostatniej płyty, a kawałki, które w zamyśle powinny stać się przebojami, czyli "Ibiza" i "Tańcz" to jednak inna liga. Nieźle wypadają za to "Duch natury", którego klimat narasta wraz z każdą sekundą nagrania, a także zamykająca całość "Chwila", pozwalająca chociaż chwilę odpocząć.
Czy w takim razie warto zainteresować się nowym albumem Łąki Łan? I tak, i nie. Tak, bo to jedyny taki okaz na polskiej ziemi, będący pod specjalną ochroną juwenaliopodobnych eventów. Nie, bo taka formuła wyczerpała się już dawno temu, dlatego "Raut" jest tego doskonałym przykładem. Fajne, ale nudne.
Łąki Łan "Raut", Asfalt Records
5/10