Królestwo próżności
Daniel Wardziński
Kanye West Presents G.O.O.D. Music "Cruel Summer", Universal
Dawno, dawno temu, kiedy muzyka Kanye Westa miała dużo więcej wspólnego z soulem niż z popem powstało G.O.O.D. Music. Początkowo był to sublabel Roc-A-Fella, w którym Kanye promował "swoich" artystów. Jego nakładem ukazał się chociażby świetny debiutancki album Jonha Legenda. Dziś G.O.O.D. Music brzmi i wygląda nieco inaczej.
W singlowym "Mercy" Ye nawija "I step in Def Jam building like I'm the sh*t/ Tell 'em give me fifty millions or I'm quit". Choć wers wydaje się irracjonalny, jestem gotów uwierzyć, że szefostwo majorsa musiałoby się przychylić do propozycji Westa, który w tej chwili stał się jedną z największych maszynek do zarabiania pieniędzy w amerykańskim show-biznesie. Do tego jest to kura, która znosi złote jajka - spójrzmy chociażby sukces ostatniej płyty podopiecznego rapera z Chicago - 2 Chainza. Przestańmy jednak skupiać się na pieniądzach, a spróbujmy na muzyce.
Pierwsza kompilacja G.O.O.D. Music to jeden ze zdecydowanie najgłupszych albumów, jakie słyszałem w swoim życiu. Poziom intelektualny tekstów zawartych na tej płycie jest odwrotnie proporcjonalny do zepsucia, jakie w mózgach tych młodych ludzi spowodowały milionowe fortuny. Jedna z głównych gwiazd albumu - Pusha T we wspomnianym singlu najpierw rymuje ze sobą trzykrotnie "hoe", a zaraz potem w ten sam sposób "money". 2 Chainz jest jednym z najbardziej kalekich stylowo raperów, którzy odnieśli tak duży sukces komercyjny, a sam Ye niekwestionowanym królem próżności. Pieniądze, kobiety, samochody, wyższość tych pierwszych nad drugimi i "romantyczne" opowieści o tych drugich w tych trzecich...
Niech nikogo nie zmyli obecność Commona czy Raekwona z Wu-Tangu. To oni wraz z CyHi Da Pryncem (duże zaskoczenie na plus!) podnoszą poziom liryczny (?!) tego wydawnictwa, ale to wciąż niewiele. Jedynym głównym bohaterem, który zasługuje, na pochwałę jest Big Sean, który co prawda tematycznie porusza się w tym samym zakresie co pozostali, ale jest w tym dowcipniejszy, bardziej zaskakujący i pokazuje, że choć w oczach ma już przysłowiowe "dollar signs", to jego mózg pracuje wciąż na tyle sprawnie, żeby zarobić na swoją niemałą pensję fajnymi wersami i oryginalnym stylem. Poza tym? Parę odgrzebanych z czeluści niebytu weteranów jak Ma$e, parę wątpliwych talentów jak Chief Keef i parę faktycznych talentów brutalnie sprasowanych i dostosowanych do poziomu całości.
Wydawałoby się więc, że ten materiał to fiasko, a drugie miejsce listy Billboardu z ponad 200 tysiącami sprzedanych egzemplarzy to tylko dowód na średni gust amerykańskich fanów. Nic z tych rzeczy. Muzycznie ta płyta ma bardzo niewiele wad. Kanye West w roli producenta wykonawczego spisał się rewelacyjnie. Mr. West nadal ma niesamowitego nosa. Dowód? Chociażby fakt, że trzon produkcji powierzył Hit-Boyowi, który ze swojego zadania wywiązał się kapitalnie. Potrafi ze skrajnie małego instrumentarium wycisnąć energetyczną bombę, a potem rozbudować to wszystko tak, że przepych wręcz onieśmiela.
Na tej płycie nie brakuje niczego. Nawet kiedy bit opiera się o jeden prosty dźwięk perkusji i motyw trzech nut na klawiszach, to są one tak zmiksowane i wypielęgnowane, że porywają. Zdarzają się czerstwe momenty, popowe pioseneczki jak "Bliss" czy ciutkę zbyt oszczędna elektronika jak "Cold", ale generalnie... nie ma się do czego przyczepić.
"Clique", "Morning" czy "I Don't Like" w pierwszej chwili wydają się prostackie, ale jak wejdą w głowę, nie można się ich pozbyć. Kompozycje są zresztą rozplanowane tak, że w pewnych momentach numer odwraca się do góry nogami. Wokaliści, instrumenty, aranżacyjne cuda, brzmienie na absolutnie topowym poziomie. Chwilami ta płyta naprawdę zapiera dech. "Poczucie nieważkości", jakie zapewnia "Creepers", przepiękny rozmach przejścia w refren "Higher" czy impet wjazdu perkusji w "New God Flow", a obok tego wersy w stylu "R. Kelly and the god of rap/ sh*itting on you - holy crap". Taka właśnie jest ta płyta. Z jednej strony kreująca trendy i wizjonerska, z drugiej bezlitośnie mordująca szare komórki. Coś za coś?
6/10