Kosmiczny statek miłości
Dominika Węcławek
Kelis "Flesh Tone" Universal
Nowojorska wokalistka Kelis znów śmiało sobie poczyna. Flirtująca z kiczowatymi brzmieniami porywa słuchaczy do tańca na dyskotece XXII wieku.
Kelis Rogers zawsze miała wyczucie. Gdy 11 lat temu nagrywała swój debiut "Kaleidoscope", stronę muzyczną powierzyła The Neptunes. Przypomnijmy, że był to czas, w którym mało kto, może poza najbardziej czujnymi słuchaczami hip-hopu, kojarzył postać Pharrella Williamsa. Teraz, na piątym w jej dorobku "Flesh Tone", artystka ostatecznie porzuca połamane rytmicznie miejskie brzmienia. Po co bowiem trzymać się czegoś, co od dłuższego czasu jest standardem na płytach śpiewających dziewczyn, skoro więcej zamieszania zrobi za pomocą futurystycznego trance'u i techno?
Kto obawia się wstrząsu, nie powinien rozpoczynać spotkania z Kelis od singlowych przebojów: "Acapella" czy "4th of July". Lepiej wchodzić w album miękko i stopniowo, przy patetycznych dźwiękach klawiszy z potężnie brzmiącego "Intro". Powolny, syntetyczny beat ciągnie za sobą leniwy, chropowaty, koci wokal. Oswaja z dominacją mocno klubowych brzmień, przygotowując grunt pod "22nd Century" - zdecydowany koniec gry wstępnej. Wokalistka oświadcza bezpardonowo, że od teraz ona kontroluje parkiet. Taneczny, hipnotyzujący podkład wysmażony przez jednego z niemieckich didżejów Boys Noize, zawiera wszystko to, co normalny, zdrowy miłośnik czarnych brzmień uznałby za obciach, rodem z balangi w podmiejskim hangarze.
W kolejnych piosenkach Kelis nie okazuje litości. Zaprasza do współpracy nie renomowanych amerykańskich producentów rapowych, a europejskich królów imprez tonących w syntetycznych brzmieniach i używkach. Na liście gości znalazł się David Guetta i bracia (a w zasadzie kuzyni) Benassi. Will.i.am rezyduje co prawda za Oceanem, niemniej słuchając jego obecnych rzeczy trudno uwierzyć, że nie wychował się na housie.
Czyżby więc porażka? Nie, brzmi to zaskakująco dobrze. Z jednej strony mamy kawałki idealne na intensywny, nocny wypoczynek w nadmorskim kurorcie, z drugiej całe "Flesh Tone" skonstruowano z zamysłem, akcenty i nastroje rozłożone zostały jak trzeba, a między kolejnymi utworami istnieje wyraźny związek. Mamy poczucie, że Kelis jest tutaj kimś więcej niż szansonistką i twardą ręką prowadzi swój międzyplanetarny prom.
Niby to świat didżeja Tiesto, a jednak słychać w nim i Daft Punk, i nawet młodszych nieco wizjonerów francuskiego elektro. Drażniące brzmienia nabierają ciężaru, a zarazem odrobiny klasy. Nie są tak sterylne i ugładzone, wdało się w nie trochę szorstkości, głębszych niskich tonów. I choć po czterech latach milczenia można mieć pretensje do Kelis, że śmiała nagrać jedynie dziewięć utworów, całość jest tak treściwa, że nie pozostawia miejsca na niedosyt.
7/10