Kombii "Wszystko jest jak pierwszy raz": Marnie trąbi zespół Kombii (recenzja)
Paweł Waliński
Onegdaj, bodaj przy okazji dyskusji o pewnej zagranicznej formacji, kolega stwierdził: "Oni potrafią zagrać wszystko. Od Kombii do White Zombie!". Skawiński na nowym albumie próbuje udawać, że jego formacja też gra wszystko. I że "wszystko jest jak pierwszy raz". Kłamie jak z nut.
Album startuje numerem "Jak pierwszy raz". I faktycznie można nabawić się złudzenia, że oto Skawiński z kolegami pokusili się na nowej płycie o jakieś stylistyczne roszady, bo słyszymy bezczelnie dużo nawiązań do nowej fali, którą zwykle przemilczali na rzecz bardziej synth-popowych klimatów. Dopóki nie pojawia się wokal, zdawać by się mogło, że oto nie Kombii słuchamy, ale na przykład środkowego okresu The Car Is on Fire (mam na myśli "Lake & Flames"). Wrażenie szybko jednak mija i zmagamy się z odczuciami, z jakimi już przy okazji Kombii się zmagaliśmy.
A zmagaliśmy się głównie z tym, że Kombii to formacja złożona z profesjonalistów, że ich płyty brzmią bardzo profesjonalnie i na poziomie. Niektóre elementy aranżacji są niesamowicie pełne polotu. Polotu zupełnie brakuje natomiast w kompozycjach, które są zaledwie cieniem tego, co formacja serwowała w latach 80., za czasów bytności w niej Sławomira Łosowskiego (celowo przemilczam dorobek wcześniejszy od tego najbardziej znanego, synth-popowego). Podobnie na "Wszystko jest jak pierwszy raz". Kawałki są miałkie i podobne do siebie. Wybijają się najwyżej te prostsze. I jest to wybijanie pachnące może nie od razu disco polo (może italo disco?), ale na pewno puszczaniem oka do prymitywizmu i prostoty ("Bilet w jedną stronę"). Doliny kompozytorskie ujawniają się również w numerach wolniejszych, jak napisana bardzo na siłę "Twarzą w twarz". Potencjał przebojowości może mają takie "Proszę wróć", "Okruchy szkła" albo "Różne światy", ale bez rozdmuchiwania po stacjach radiowych się nie obędzie. A w epoce, kiedy promocją rządzą social media i o popularności nierzadko decyduje efekt kuli śniegowej na internetowych portalach, taka konieczność to, niestety, biała flaga i rzucenie ręcznika.
Jak personalnie do Skawińskiego czuję sympatię, tak nie jestem w stanie zdzierżyć jego wokalu dłużej niż przez trzy-cztery kawałki. Rozumiem, że wokalistą fenomenalnym nie był nigdy. Nie musi być. Wystarczy, że jest przyzwoity. Natomiast jego maniera i fakt, że skalowo bardzo nie domaga w co wyższych partiach, boli w ucho nie jeden i nie dwa razy. Im dalej w las tym bardziej irytuje też wspomniany fakt, że nic tu nie jest "pierwszy raz". Wszystkie użyte na płycie dźwięki już były przez nich użyte. Niejeden raz. Nie powalają też teksty, będące zbiórką absolutnych frazesów. Niby o czymś, ale zupełnie o niczym. Równie dobrze mogłyby pochodzić z jakiegoś dostępnego online generatora. W dobie, kiedy światowy pop ma pretensje do sztuki i o stronę liryczną stara się dbać, to zdecydowanie poniżej poprzeczki. Utarte przysłowie: "Mowa jest srebrem, a milczenie złotem"... W świecie muzycznym nieraz tak samo. Rozumiem, że zespół wykonujący pop powinien podtrzymywać świadomość swojego istnienia. Ale dlaczego tak niedobrym albumem?
Niedawno, w jakimś wywiadzie, Skawiński wspomniał, że żałuje, iż nie pracuje już z Agnieszką Chylińską i że nie istnieje już O.N.A., które według niego było dobrym zespołem. Faktycznie. Szkoda. Bo powrót Kombii był fajną zajawką, ale jednorazową. Na dłuższą metę strasznie przykro słyszeć jak łapczywie panowie zjadają własny ogon. Bez sztućców, napychając policzki (i - zapewne - kieszenie), aż człowiek zastanawia się, czy nie skończy się implozją. Aga, bądź człowiekiem, pomóż dawnemu koledze. Bo on jakoś ani solowo, ani z zespołem... Albo może nie do Agi trzeba się zwrócić, ale z przeprosinami do Sławomira Łosowskiego?
Kombii "Wszystko jest jak pierwszy raz", Universal Music Polska
5/10