King Krule "Man Alive!": Archy, dobrze, że jesteś [RECENZJA]
Czwarty album studyjny brytyjskiego muzyka Archy'ego Marshalla nie zaskoczył, a jednak sprawił ogromną przyjemność. King Krule po raz kolejny zabiera nas na tę samą wyprawę, choć nowe punkty widokowe, odbicia z głównego szlaku, sprawiają, że wycieczka nie jest ani przez chwilę nudna. Muzyk bierze do ręki dokładnie te same charakterystyczne narzędzia i tworzy z nich formy jakby znajome, ale nadal ekscytujące.
Chropowate brzmienia, dysonanse sąsiadują z pięknymi, lirycznymi, gładkimi melodiami. Poeta z ulicy znów zaciąga do ciemnych zakamarków, niegdyś jazzowych klubów, dziś goszczących rozmaite gatunki muzyki, od hip hopu, przez lo-fi, aż po dream pop.
Obserwacje średniej klasy uwierają go jakby mniej. King Krule odnalazł zresztą swoje miejsce, ale niepokój nie opuści go chyba nigdy. W nieco agresywniejszym "Stoned Again" odnosi się jeszcze do klasy średniej ("With the middle class jobs / Tryna get lucky"), by chwilę później uraczyć kojącą melodią.
W twórczości King Krule zawsze odbijały się nie do końca zrozumiałe i nie do końca określone lęki pokolenia. A może wcale nie potrzeba ich dookreślać. Otoczka niejasności, pewnego chaosu, jest jednym z ważnych znaków rozpoznawczych jego twórczości. Nawet miłosne wyznanie w "Perfect Miserable" nie jest tu jednoznaczne, podszyte jest lękiem i niepewnością.
Zachrypnięty, niski wokal Krule'a, zawieszony gdzieś pomiędzy niepokojącymi dźwiękami saksofonu ("Comet Face") czy dęciakami ("Cellular"), czasem niepokoi, ale ostatecznie "Man Alive!" to zestaw bardzo kojący. Złożony z nieśpiesznych, czasem z pozoru niechlujnych, ale ostatecznie głęboko przemyślanych kompozycji. Nonszalancja Krule'a nie ma sobie równych.
King Krule - "Man Alive!", XL / Sonic Records
8/10