KęKę "Mr. KęKę": Ty się nie spinaj to tylko rap [RECENZJA]

Życiowe problemy domowego cesarza dają się niektórym coraz mocniej we znaki.

KęKę na okładce płyty "Mr. KęKę"
KęKę na okładce płyty "Mr. KęKę" 

Zacznijmy osiedlowo, zbijając wirtualne piątki. Pierwsza - szacun za udaną pogoń marzeniami. KęKę znowu udowadnia niedowiarkom, jak wierzyć w siebie, realizować cele i przyjmować na klatę konsekwencje wszystkich zmian. Po drugie - jeszcze większy za to, że od lat udaje mu się utrzymywać w czołówce, mimo że na siłę nie stara się być modny (dobra, czasami). Po trzecie - ciągle nie znajdziecie drugiego tak charakterystycznego rapera, którego kariera dzieli się na dwa etapy, a kto wie, czy właśnie nie zaczyna kolejnego.

Był rap dla ziomków robiony po godzinach, pełen patriotycznych i ważnych treści. Od kilku lat jest inaczej - dom, rodzina, życie na dobrym poziomie, bezpieczniejsze treści, które skutecznie podzieliły grupy fanów. W tym wszystkim najbardziej fascynujące jest to, że ktoś, kto śledzi karierę radomianina od początku, mógł za tym wszystkim na bieżąco podążać. Co więc taki fan może sobie pomyśleć o "Mr. KęKę", być może najbardziej specyficznym albumem w karierze (i to przez naprawdę wielkie "K") rapera? Oby proroctwem nie były wersy z numeru zamykającego album: "Pora mówić nara, coś się kończy, coś zaczyna, naturalna sprawa".

"Mr. KęKę", podobnie jak poprzedni longplay "To tu", ponownie przedstawia rapera z tej lepszej strony - kochającego oraz odpowiedzialnego ojca i partnera, a dopiero później rapera poruszającego społeczne tematy. Jednak nie czuć tutaj aż takiej radości, która miejscami biła z poprzedniej płyty - nowa produkcja to konsekwencja zmian i życiowych wyborów. Ogólne zmęczenie, codzienna rutyna, której największym paradoksem jest to, że ta stała się produktem ubocznym pasji. Najpierw człowiek, potem raper.

Album faceta po przejściach, mającego w pamięci lepsze i gorsze momenty. Dorosłego mężczyzny, który ciągle odnajduje się w nowej sytuacji, jednak pozostający szczerym i autentycznym tak bardzo (za serce chwytają bardzo osobiste "Na pewno" i "Drogi Tato"), że szukanie na niego haków jest kompletną stratą czasu. W "Powiedz mi czemu" odważnie deklaruje "Nie chcę fanów / Chcę słuchaczy", gdzie indziej udowadnia, że patriotyzm to nie tylko kontrowersyjne hasła, a pokazują to wersy z "Myślę o tym" - "Pytasz mnie czy o tym myślę / Myślę o tym cały czas / Robię tu legalną flotę / Za rodzinę i za kraj".

Nie nadążają za nim goście, a na tych KęKę znowu postawił odważnie. Poprzednio zaskakiwał Andrzej Grabowski, teraz cios jest jeszcze większy, bo ciężko nie robić wielkich oczu, kiedy swoją obecność zaznaczają Paweł Domagała i Sebastian Riedel. Była Sarsa, jest Kasia Grzesiek, która w przeciwieństwie do niej zdecydowanie lepiej wywiązała się z zadania i zmiękczyła "Na pewno". Znalazło się też miejsce dla rapera i to potężnego kalibru, który jest logicznym, wręcz naturalnym wyborem, ale tym razem Paluch imponuje bardziej na papierze i zostaje w cieniu gospodarza. A skoro wymieniam już wszystkich, to nie pominę już ostatniego, i dosłownie, i w przenośni. Napomknę tylko, że Grizzle pojawia się dwa razy. Aż...

Goście wypadli generalnie średnio i lepszym rozwiązaniem byłoby pójść śladami krążków, gdzie nie odnotowaliśmy ich obecności, ale zarzut można mieć jeszcze jeden. Znowu muzycznie jest co najwyżej przeciętnie, mimo że "Mr. KęKę" jest zdecydowanie najbardziej dopracowanym pod tym względem albumem, a przynajmniej najlepiej zrealizowanym. Co prawda, większość podkładów da się w końcu przesłuchać bez grymasów, ale klasyczne podejście raperowi służyło bardziej. Koniecznie trzeba docenić nagranie - świetne brzmienie gitary w "Drogi Tato" to najlepszy przykład.

Niesprawiedliwością jest fakt, że niektórzy zaczęli mieć do KęKęgo stosunek taki, który idealnie oddaje tytuł jednego z jego najbardziej nośnych singli. A prawdę mówiąc "Mr. KęKę" to solidna płyta - pełna refleksji, starego i nowego Kę, pełna tak samo banałów (Boże... "Safari"...), jak i genialnych wersów przypominających nielegale sprzed wielu lat. Idąc za radą samego gospodarza, nie ma się co spinać, bo to tylko rap. Jego własny.

KęKę "Mr. KęKę", Takie Rzeczy Label

5/10

Sebastian Riedel: Mija 25 lat, jak nie ma z nami mojego ojcaINTERIA.PL


Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas