Katie Melua "Love and Money": Dojrzałość niełatwa sprawa [RECENZJA]
Paweł Waliński
Zwykliśmy myśleć o Katie Melua jako o sympatycznej dziewczynie śpiewającej ładne piosenki. Coś w niej z tego zostało, jednak "Love and Money" to krok w dorosłość.
Widać to już po okładce, na której Katie Melua z uśmiechem prezentuje swój ciążowy brzuszek. W grudniu na świat przyszedł jej synek - Sandro. Temat ten wokalistka podejmuje już w otwierającym "Love and Money" utworze "Golden Record", gdzie śpiewa: "Wszyscy twoi przyjaciele zostawią cię/bo będą zajęci robieniem małych stworzeń/stare ognie na imprezie/zaczęły umykać wcześnie, na długo przed świtem". To zupełnie inne miejsce niż to, w którym była nagrywając w 2020 roku swoją poprzednią płytę, zgodnie z tytułem ósmą w dyskografii, "Album No. 8". Wtedy była właśnie w separacji ze swoim byłym mężem, cyklistą i muzykiem Jamesem Toselandem, z którym rozwiodła się w okolicach wydania albumu, pod koniec roku.
Temat dorosłości, dojrzałości, odpowiedzialności podnosi również w "Quiet Moves", gdzie stwierdza: "W młodości musiałeś/aś nauczyć się o siebie walczyć/nie potrzebujesz tych zabawek dla dorosłych, na których polega tak wielu (...) Dorastanie w Anglii uczyniło cię tym, kim jesteś". Warto pamiętać, że to nie w kij dmuchał, bo to wszystko deklaracje kobiety, która na scenie muzycznej funkcjonuje dwadzieścia lat, debiutanckiej płyty sprzedała niemal dwa miliony sztuk, a w 2008 roku została ogłoszona siódmym najbogatszym brytyjskim artystą muzycznym przed trzydziestką. Dodatkowo każde z jej dotychczasowych nagrań dotarło w Wielkiej Brytanii do pierwszej dziesiątki sprzedaży. Taki poziom sprzedaży wśród pań, prócz niej osiągnęła tylko... Kate Bush. Jeśli to nie sukces komercyjny, to nie wiem, co nim jest. Ale ów sukces Melua przypłaciła szalonym kalendarzem koncertowym, a w efekcie załamaniem nerwowym prowadzącym do hospitalizacji. Idzie więc założyć, że jeśli Katie śpiewa nam coś o życiu, warto przynajmniej na moment się nad tym pochylić.
Muzycznie jest... jak zwykle. Proste, bardzo ładne, wiosenne, ciepłe piosenki. Nierzadko, jak "Darling Star" ocierające się o smooth jazz czy brzmienia pokrewne Morcheebie. Jazzu jednak na "Love and Money" mniej niż uprzednio. Płyta jest ogólnie mniej skomplikowana, mocniej zanurzona w tradycji indie-folku czy singer songwriter. Jest zdecydowanie easy-listeningowa i oferuje ogromne, niczym nieskrępowane dźwiękowe przestrzenie. Wydaje się, że nagrywanie tej płyty w Real World Studios Petera Gabriela, znane z przestrzeni właśnie było strzałem w dziesiątkę. Za aranżację "Reefs" z powodzeniem mogliby odpowiadać Mazzy Star. Spokój emanuje również z "Darling Star": "Gdybyś tylko mógł zobaczyć, jak twoja miłość odmieniła moje życie/I jak utrzymujesz cały świat w spokoju". Zostaje tylko pytać, czy to o synku, czy też nowym partnerze. "First Date" to już Regina Spektor na pełnej.
O ile poprzednią płytę Katie Melua można było uznać za studium osoby w terapii, o tyle najnowsza to obraz osoby, która tę terapię może nie ukończyła, ale na pewno której owa terapia pomogła, którą jakoś odmieniła, pomogła odnaleźć spokój. Sęk może tylko w tym, że muzyka optymistyczna, pozytywna, w jakiś sposób może wręcz wesoła, zazwyczaj nie przynosi nam takiego ładunku emocjonalnego, jak płyty dramatyczne, pełne bólu, strachu, niepokoju. Tylko dlatego ocena poniżej jest względnie niska. Fani Katie będą wniebowzięci.
Katie Melua "Love and Money", Warner
6/10