Karolina Cicha "Tany": Pogubiona w pląsach [RECENZJA]

Karolina Cicha, kobieta wielu kultur, instrumentów i projektów, a do tego fantastyczna wokalistka, zaprasza do tańca. Ale impreza jest tak osobliwa, że ja postoję.

Okładka płyty "Tany" Karoliny Cichej
Okładka płyty "Tany" Karoliny Cichej 

Nie sposób odmówić Cichej wielkiego talentu i równie imponującego hartu ducha. Przetrwała Gardzienice, muzyczne zmagania z Gajcym i Różewiczem, śpiewa w dziewięciu językach. Inspirację wykrzesa i z Warszawy, i z umiłowanego Podlasia, a Tatar i Pakistańczyk są równie bliscy jej sercu, co Polak. Niesamowite jest też to, że o tym wszystkim Karolina opowiada z niesłabnąca pasją. Oprowadzi, wyjaśni, znajdzie kontekst. Tacy ludzie rodzą się po to, by tworzyć z ich udziałem reportaże. Ten w "Tygodniku Powszechnym" zdecydowanie przy tej okazji polecam.

Covidowa smuta wywołała u Cichej potrzebę optymizmu, trzaśnięcia obcasem. Z sacrum, w którym niedawno była po uszy (patrz album "Jeden - wiele"), ruszyła w taneczne profanum. Zapowiedziała "dialog tradycji ze współczesnością", "współczesne efekty dźwiękowe" i "elementy technotransu". I to już był ten czas, żeby się obawiać.

"Kiedy jest groove, kiedy jest rytm, wrzuca się jakąś emocję, człowiek może bardziej wyrażać siebie, w tańcu, w ciele" - uzasadniała, jak zawsze przekonująco. No niestety, mnie rezultat nie rusza, raczej wali mi się na głowę ta muzyczna wieża Babel. A więcej współczesności słyszałem kilkanaście lat temu u Village Kollektiv. Ale po kolei.

Owszem, album w swojej tanecznej odsłonie łupie rytmicznie, przez moment nawet frapująco, gdy akcentuje nietypowy (dla ucha laika) rytm polki, potem raczej nudno i prymitywnie. Jest przeładniony, przeładowany w uwydatnionych partiach instrumentalnych, nachalnie eksploatuje naiwne melodie. Ostrego, wiejskiego śpiewu i etnicznego instrumentarium nie udaje się zgrabnie owinąć w klubowe opakowanie, jest okropnie cepelijnie. Cicha robi z głosem dużo, za dużo, bo wpada w manieryczne deklamacje, przestawia akcenty, przeciąga sylaby.

Fiaskiem okazuje się warstwa tekstowa - łączy wszystko, co najgorsze z ludowych tekstów, a więc masę zdrobnień, nieporadne rymowanki i infantylność, z truizmami podawanymi z afektem, dyktowanymi próbą poruszania poważnych, cywilizacyjnych tematów. Dyptyk alkoholowy złożony z "Oj mówią ludzie miły nie pije" i "Ku Ku AA" jest czystą groteską, a gdy Karolina zaczęła kukać nie wiedziałem, gdzie schować się zażenowania.

Chciałoby się tego muzycznego Frankensteina kopnąć w tyłek, poczekać aż puści na szwach, żeby rozdziobały go kruki z wronami. Gdy jednak płyta zwalnia i przestaje się wygłupiać, momentalnie na wierzch wypływa jakość. Trudno by jej nie było, skoro śpiewa Cicha, oud jest w rękach Szemraja, instrumenty perkusyjne dzierży Betley, a smyki piłuje Matuszkiewicz.

Piękne jest dubująco-bluesujące "Zaszumiała w sadeńku traweńka". Następne "Oj reczeńka" ma nie mniej uroku, nastrój, głębię brzmienia i jest wokalnym triumfem. Konkurować na tym krążku może tylko z "Miłością bez jutra". To jak numery z innej, lepszej płyty, takiej bez rapu Karoliny Czarneckiej, gadania o "wkładaniu zakochania w ciało" i "mruganiu do disco polo".

Najgorsze w tym wszystkim jest to, że disco polo nie odmruga, nawet jak jakimś cudem zauważy. Przypomina mi się, że Cicha wypowiadała się z przekąsem na temat tradycjonalistycznego, konserwatywnego nurtu rekonstrukcyjnego w folku, miejskich przebieranek. Chciała, żeby muzyka folkowa działa się na wsi. Ja jestem z miasta i "Tanów" za cholerę nie rozumiem, ich szansę na skomunikowane z gminem oceniam (obym nie miał racji) jako zerowe. W pandemicznym odosobnieniu powstała przekombinowana, nietaneczna płyta taneczna, której brak powietrza. I tylko kilku fantastycznych, zaplątanych w to potupywanie utworów żal.

Karolina Cicha "Tany", Wydźwięk

5/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas