Jeszcze nie paraliż, już nie rewolucja

Łukasz Dunaj

The Dillinger Escape Plan "Option Paralysis", Party Smasher/Season Of Mist

The Dillinger Escape Plan oferują kolejny, doskonalszy model swojego firmowego hałasu
The Dillinger Escape Plan oferują kolejny, doskonalszy model swojego firmowego hałasu 

Legendarny rabuś John Dillinger był lepszym cwaniakiem, który przed stu laty wsławił się ucieczkami z najlepiej strzeżonych zakładów penitencjarnych Ameryki. The Dillinger Escape Plan też kombinują jak mogą, by uciec z każdej kolejnej szuflady. Dotąd się zawsze udawało. Tym razem też, ale z trochę większym trudem...

Jedno powiedzmy sobie otwarcie już na wstępie. "Option Paralysis" nie jest takim skokiem w hiperprzestrzeń, jakim była różnica pomiędzy debiutem "Calculating Infinity" a "Miss Machine". Nie przynosi także tak śmiałych eksperymentów z elektroniką i piosenkowymi strukturami, jak "Ire Works". Mimo to, pozostaje dawką szalonej, innowacyjnej muzyki, na poziomie niedostępnym dla 99 procent zespołów wyrosłych z metalowo-hardcore'owego rdzenia.

The Dillinger Escape Plan na najnowszej odsłonie oferują kolejny, doskonalszy model swojego firmowego hałasu. Są jak producent renomowanej marki samochodu, który wypuszcza na rynek lepszą wersję już sprawdzonego i cenionego przez klientów wozu. I nie jest to zarzut, ponieważ każdy zespół grający o najwyższe stawki, a za taki na pewno uważa się DEP, w pewnym momencie dociera do punktu szczytowego swoich możliwości. Ekipa gitarzysty-wizjonera Bena Weinmana, stworzyła więc krążek modelowy, ale już nie szokuje nowatorstwem, nie wyznacza nowych trendów w muzyce ekstremalnej.

Pamiętam graniczące z zachwytem zakłopotanie, które przeżyłem po pierwszym wysłuchaniu EP-ki "Irony Is A Dead Scene" z gościnnym udziałem Mike'a Pattona. To uczucie se ne vrati, zbyt wiele potarganych, eklektycznych dźwięków zostało już przez ten zespół zagranych... "Option Paralysis" pozwala nam jednak nadal rozkoszować się kunsztem zespołu, niesamowitym - ocierającym się o freejazzową wirtuozerię - warsztatem, dezynwolturą w przekraczaniu stylistycznych ram. A najlepsze efekty osiągają w utworach, które łączą kompulsywny czad z bardziej rozbudowanymi strukturami i po prostu... dobrymi refrenami. "Farewell Mona Lisa", "Gold Teeth On A Bum", "Chinese Whispers" to w swojej kategorii numery kompletne. Będące symbiozą metalowego, technicznego czadu i chwytliwych, wręcz poprockowych melodii. Ognia z wodą.

Amerykanie zaskakują na poważnie tylko dwa razy. "Widower" to po prostu śliczna, niemal soulowa piosenka, świetnie zaśpiewana przez Grega Puciato i okraszona stylowym, fortepianowym ornamentem Mike'a Garsona. Ostatni zaś "Parasitic Twins" urzeka spokojem, tak potrzebnym po 40 minutach frenetycznego hałasu. Trzeba też oddać należne pokłony wokaliście DEP. To, co wyśpiewał na "Option Paralysis" to jego dotychczasowa "życiówka". A chwilami zarazem hołd dla wspomnianego powyżej Pattona. I nie mogę pozbyć się natrętnego wrażenia, że gdyby Faith No More powstało dekadę temu, mogliby brzmieć jak The Dillinger Escape Plan. Zanim szpetnie zaklniecie za szarganie świętości, posłuchajcie raz jeszcze "Gold Teeth On A Bum", który odnalazłby się w gronie bardziej agresywnych fragmentów "King For A Day...". W niczym to oczywiście nie umniejsza klasy jednego z najważniejszych obecnie zespołów metalowych na tym łez padole.

8/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas