Jay Electronica "A Written Testimony": Poza czasem [RECENZJA]
Daniel Wardziński
Jay Electronica był wielkim rapowym objawieniem końcówki pierwszej dekady XXI wieku. Kilkanaście lat oczekiwania na swój debiutancki album zakończył 40-dniową sesją nagraniową w wyniku której powstał album "A Written Testimony".
W przypadku podobnych scenariuszy automatycznie nasuwa się myśl o "zmarnowanym potencjale". W tym wypadku jednak wszystko jest inaczej. Materiał na "A Written Testimony" ponoć zaczął powstawać 26 grudnia 2019 roku, choć jedynym singlem pozostaje "Shiny Suit Theory", który ukazał się... ponad 10 lat temu, kiedy Jay Electronica podpisał kontrakt z Roc Nation i uczcił to kawałkiem z szefem i legendą tej wytwórni - Jayem-Z.
Dziwne prawda? To dodajcie sobie do tego, że ten sam Jay-Z, o którego feat zabijają się tabuny początkujących raperów, tutaj pojawia się w niemal każdym utworze na albumie. Choć de facto debiut Jaya Electroniki to płyta w duecie, to legenda Brooklynu nawet nie figuruje na trackliście. A to dopiero początek dziwnych rzeczy związanych z tą płytą i jej autorem.
Kim w zasadzie jest Jay Electronica? Kiedy w 2007 roku wrzucał do serwisu MySpace materiał "Act I: Eternal Sunshine (The Pledge)" nagrany na pociętych fragmentach muzyki filmowej Jon Briona (!) miał już 31 lat. Po wyjeździe z rodzinnego Nowego Orleanu w Atlancie przyjął nauki Elijah Muhammada, a potem w Chicago stał się członkiem Nation Of Islam. Jego debiut otwiera zresztą długie przemówienie Louisa Farrakhana, wielkiego reformatora tej polityczno-religijnej instytucji o długiej historii kontrowersji i poważnych oskarżeń.
Muzyczny przełom przychodzi jeszcze później, kiedy do obiegu trafiają dwa single z multiplatynowym producentem - Just Blazem. Najpierw "Exhibit A", a potem "zleakowany" w audycji radiowej "Exhibit C", który stał się hitem i zyskał mu zainteresowanie gigantów rynku muzycznego. Oczekujący na płytę musieli jednak uzbroić się w cierpliwość. Dużo cierpliwości.
Trudno przypomnieć sobie późniejszy debiut w historii Roc Nation i amerykańskiego rapu w ogóle. Jay E ma 43 lata. Choć w występach przed kamerą bywa wręcz nieśmiały, to fascynuje ludzi. Szczególnie tych największych. Przyjacielskie relacje utrzymywał z Diddym, Jayem czy Nasem. Nagrał z Justinem Bieberem i wraz z Kendrickiem Lamarem w kultowym "Control". Matką jego córki jest Erykah Badu. Ma w sobie nieuchwytny magnetyzm, który czuć tutaj w każdej zwrotce. Bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
Kiedy po długim wprowadzeniu wreszcie słyszymy rap i nie jest to zwrotka Jaya Elektroniki, ale Jaya-Z budzi to co najmniej zdziwienie. Podwójne, gdy orientujemy się, że równowaga w tym raperskim duecie jest zachowana niemal wzorowo, a właśnie w dwóch pierwszych numerach czuć to najbardziej. Kiedy w pierwszej zwrotce "Blinding" z Travisem Scottem Jay Electronica zamyka swoje wejście "to powrót 2Paca opluwającego paparazzi", a Jay-Z tuż przed zmianą bitu dopowiada "that's my new style" ręce same składają się do braw.
Jay Elec nie jest typem superrapera. Raczej wielkim narratorem, chwilami wręcz gawędziarzem, choć również wojownikiem. Jay-Z niewątpliwie jest superraperem, ale także gwiazdą, która skupia uwagę. VIP-em, który nie tylko podnosi rangę opowieści gospodarza, ale również przekazuje mu naszą uwagę, choć sam w afrocentrycznych odniesieniach nie ustępuje mu na krok. Co z tą uwagą robi raper z Luizjany?
Każe nam szukać prawdy o "zagubionych latach dorastania Jezusa", opowie historię o "najszlachetniejszym człowieku zrodzonym z brudu" i o tym, że "modlitwy więźniów to skrzydła, które nas niosą". Brzmieniowo płyta korzysta z zaskakująco wręcz prostych środków. Nawet stary wyga No I.D. pracuje tutaj na długim i dość znanym samplu z The Imaginations.
Jay Electronica połowę płyty produkuje sam, jak w 2007 śmiało korzystając z długich sampli i oszczędnych, mantrycznych perkusji. Gdyby nie "The Blinding", gdzie mamy do czynienia z niecodzienną i bardzo udaną współpracą Swizz Beatza, Hit-Boya i AraabMuzik, nie znajdziemy tutaj niczego co może choćby kojarzyć się z aktualnymi trendami. Autor niezliczonych bangerów - The Alchemist - serwuje tutaj bit bliski brzmieniem kołysanki, niemal pozbawiony perkusji. Dwaj świetnie dysponowani raperzy są przez to blisko swojego słuchacza i hojnie sypią wersami godnymi zapamiętania.
Kiedy gospodarz rapuje: "In the land before time/ Before altar boys, synagogues and shrines, man was in his prime/ Look how far in time I go to start a rhyme" oczami wyobraźni można dostrzec go na wspólnej scenie z Rakimem czy Big Daddy Kanem w końcówce lat 80. Na "A Written Testimony" brzmi i zachowuje się jakby pomysł nagrania płyty w 40 dni i nocy po kilkunastu latach oczekiwania był zupełnie normalny. Jeśli wsiąknięcie bardziej w mistykę tego krążka, możecie poczuć się jakby Jay Electronica był poza czasem i rzeczywiście taki jest ten album. Niespodziewany, niepowtarzalny, zaskakujący. Niezwykły. Niezależnie od daty i okoliczności premiery.
Jay Electronica "A Written Testimony", Roc Nation
8/10