James Blake "Playing Robots into Heaven": Sam sobie kijem w szprychy [RECENZJA]

Paweł Waliński

Niezła niespodzianka czeka na dotychczasowych fanów Jamesa Blake'a. Otóż nagle i niespodziewanie będą musieli zaznajomić się z terminem "leftfield".

James Blake wydał album "Playing Robots into Heaven"
James Blake wydał album "Playing Robots into Heaven"Steve JenningsGetty Images

A termin to biorący się od elektronicznego duetu Leftfield, który znacznie poszerzył pojęcie IDM, to jest intelligent dance music. Gdyby dziś próbować scharakteryzować termin "leftfield" rzucalibyśmy pewnie terminy takie, jak "niekonwencjonalna struktura utworów", "dźwiękowy kosmopolityzm", "minimal", "sample terenowe", "muzyka świata", "glitch". Zwijając to w konkret, James Blake zaserwował nam właśnie najtrudniejszą bodaj w odbiorze, ale i chyba najbardziej interesującą pozycję w swojej dyskografii.

Recenzja albumu James Blake, "Playing Robots into Heaven": Sam sobie kijem w szprychy

Nie ma tu już rozbuchanego electropopowego balladziarstwa, brakuje wpływów dubstepu. Jest natomiast nastrój tak Warp Records, Autechre, jak i wręcz Tresora czy starego Detroit. A więc jest to zwrot do pierwszych nagrań, jakimi nas raczył, nie po ścieżce Ouroburosa jednak, a całkiem kreatywny.

Sęk w tym, że dla tych, którzy pokochali go za bardziej mainstreamowe, czy wręcz popowe dokonania, taka dawka eksperymentu może być niestrawna. Bo mimo że nadal nadaje się to na imprezę w klubie, to chyba zmienił się tego klubu adres i bardziej myślimy o zdehumanizowanym Berlinie, do czego zresztą idealnie pasuje immanentna melancholia samego Blake'a, niż o miejscach dla kogoś w elektronice siedzącego od weekendu do weekendu. Owszem, Blake potrafi nadal być eteryczny, jak w niemal ambientowym "Asking to Break", jednak Już takie "He's Been Wonderful" to jakiś cloud rap na samplach smażonych przez Autechre, przechodzący bez mała w drone'a. Efekt daje to taki, że niejedną osobę wysadzi ze strefy komfortu, ale może stanie się też przepustką do jeszcze trudniejszej muzyki elektronicznej, jak choćby The Future Sound of London albo może nawet i Coil.

Więcej, na płycie Blake umieścił również dosyć interesujący cover "Beautiful" Snoopa i Pharrella Williamsa - ciekawe, czy zgadniecie który to numer - więc naprawdę trudno tu się nudzić, a samo zwąchiwanie tropów, ujawnianie namecheckingu i dawanie się wciągnąć na ten blake'owski plac zabaw daje mnóstwo bardzo sowizdrzalskiej zabawy, jakże fajnie skontrastowanej z rzeczonym już chłodem i minimalem. To płyta bardzo inteligentna, ale może na tyle wsobna, że będzie raczej zaczątkiem zwijania się kariery Blake'a, niż jej dalszego rozwoju. Jeśli tak się stanie, a naprawdę nie mam ochoty być złym prorokiem, to kiepsko świadczy wcale nie o płycie - przeciwnie - ale z pewnością kiepsko świadczy o świecie i jej odbiorcach.

James Blake "Playing Robots into Heaven", Universal

7/10

Okładka albumu "Playing Robots into Heaven"materiały prasowe
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas