Reklama

Intruz "Armor": W Groszowicach jeszcze Polska [RECENZJA]

Chcesz rapu bez ściem, bez cenzury? Oto zatem rap, który nie gryzie się w język, choć może czasem powinien. I niczego nie udaje, przez co słucha się go niewygodnie. Można nabawić się zakwasów, bo ręce na zmianę opadają i składają się do braw. Poznajcie Intruza.

Chcesz rapu bez ściem, bez cenzury? Oto zatem rap, który nie gryzie się w język, choć może czasem powinien. I niczego nie udaje, przez co słucha się go niewygodnie. Można nabawić się zakwasów, bo ręce na zmianę opadają i składają się do braw. Poznajcie Intruza.
Okładka płyty "Armor" Intruza /

Szybko z tym rapem poszło. Od rapera wymaga się dziś, by zabierał głos w ważnych sprawach i to hiperpoprawną polszczyzną, a do tego ubraniem i fryzurą sprostał modowym wymaganiom. Bieda i nałogi są fajne, kiedy można się nad nimi rozczulać w facebookowych dyskusjach, ale nie kiedy trzeba pochylać się nad ich rymowanym konsekwencjami w eleganckich, nowoczesnych audycjach.

Często ta sama ręka, która protekcjonalnie głaszcze seksistowskie i ksenofobiczne discopolowe głowy, bo to przecież oddolny głos ludu i nieuprzywilejowanych, wygraża paluszkiem rapowi, że nie dość politycznie poprawny, światły i szykowny.

Reklama

Tym razem recenzja płyty, która umie zażenować nie raz i nie dwa. Tak, znajdziecie na niej agresję rozkręconą na całego i godne politowania wersy o "gwałceniu dziewiczych trapów", papieżu dającym zgodę na pedałowanie, "transseksualnych k***ch" i "wodospadach z p***y". W takim "Cziki cziki bał" lepiej słuchać tylko nośnego akurat, bodaj najlepszego na płycie bitu Phono, bo w tekście harcują wszystkie hiphopolowe demony, "skóra pachnie rano jak pieczywo u Charciarka", a "smaki mają zapachy Iqosów". Żadnego wersalu, co najwyżej wersalka. W głowach odbiorców rośnie zapewne w tej chwili pytanie - dlaczego w takim razie zajmować się w ogóle czymś takim na portalu ogólnomuzycznym?

Oczywiście zawsze warto wyjąć głowę z własnej bańki i posłuchać jak ludzie rozmawiają ze sobą przy furtkach i na podwórkach, przekonać się jaką mają wrażliwość i że niekoniecznie debatują o transfobii, butach z ludzką krwią w podeszwie i Jacku Dehnelu. Ale ja nie o tym, że jesteśmy wulgarni, oceniający, przy tym ślepi na to, co akurat nie pasuje pod tezę. Tak wyszło, że gdybym miał powstrzymać się od racjonalizowania i  wyłonić dziesiątkę utworów, które w 2021 zrobiły na mnie największe wrażenie, to co najmniej ze trzy byłyby Intruza. Serio.

"Nasza wina" rozlicza się z poczuciem winy towarzyszącym DDA po mistrzowsku, załączając do tego całą serię obrazków, które mogą się przyśnić. I każdy zapamięta, że "prawdziwy złomiarz nosi magnes przy papierośnicy". "Edzio emeryt, zegarmistrz, w kapeluszu metr pięćdziesiąt" z kawałka "Lubię jak wgniata w fotel" to jest postać rodem z uniwersum Sokoła, na miarę brzydkiego Kazka z jego "Wyblakłych myśli", ale mniej ubrana w literaturę, przez co jeszcze bardziej zwracająca uwagę.

Intruz ze swoim żarliwym, nieustępliwym flow będącym lepszą wersją młodego Pei potrafi się wspiąć na narracyjne wyżyny. Skąd mu się to wzięło? Nie wiem, grunt że tryb reportażowy włączony w "Dzielnicy nr 7" działa nie gorzej niż u Lidii Ostałowskiej na Bałutach. We wspominanych przez rapera Groszowicach zdecydowanie jeszcze Polska. Dzielnica Opola nie tak dawno była zresztą wsią.

"Jesteś naturalny, kiedy śpiewasz na***any sam na Placu Teatralnym" - rymuje gospodarz "Armora". I sam jest naturalny, nawet naturalistyczny. Jest też przejmujący. Choćby wtedy, gdy nawija do dziecka "cały świat by mi runął gdybyś mówił na mnie ojczym". Cała tytułowa metafora z "Kulołapów" okazuje się trafiona, prosta, mocna i działająca. W odróżnieniu od tej z "Kaavana", gdzie w obliczu samotnego, płaczącego (suchymi łzami) słonia, wszystkich tych nawiązań do trąb i uszu, rzewności podkładu, trudno niestety zachować stosowną powagę, choć temat oczywiście ważny.

Ale to właśnie cały Intruz, który buduje klimat płyty, stopniowo przekonuje do siebie, by roznieść go w pył fatalnymi szarżami w "Piekielnej dysze" i "Cziki cziki bał"; który każe łuskać plastyczne, zostające w człowieku wersy pokroju "Jakiś banan się żali - Bartek na lekcjach nie błyszczy / Sam k***a nie umiał pompki na wychowaniu fizycznym / biały, lekko wyższy, z twarzy puszysty jak serek / gdyby zanurkował w gównie, pewnie szukałby krewetek" spomiędzy najzwyczajniej w świecie szkodliwych "Niech wią" i "White flow", zaś przeznaczoną dla dorosłych płytę kończy nieironicznie namawiającym do higieny jamy ustnej "Dr. Ząbkiem".

Intruz nie wie od czego się powstrzymać, co irytuje, bo zostawia ze świadomością, że niewiele trzeba było, żeby "Armor" był lepszy, prostszy do polecania, mógł dotrzeć dużo szerzej. Intruz jest przejmujący, otwiera oczy trochę wbrew naszej woli, jak w "Mechanicznej pomarańczy". Intruz jest też surowy. To tylko kwestia czasu, kiedy te oddechy jak uderzenie siekiery przestaną dodawać jego nawijaniu autentyzmu, a będą już tylko irytować.

Gdy "lokalny chłopaczek" nie będzie już tak lokalny (tak właściwie to już nie jest, bo miliony wyświetleń nabija mu cała Polska), zaś zasłanianie monotonii flow tym, że jest rzekomo "narodowe" i ironizowanie w temacie "fajnego składania sylab" będzie zbyt desperacką linią obrony. Ja produkując wykonawczo już bym się wzmiankowanego wcześniej "White Flow" pozbył, bo to stąpanie po cienkim lodzie, kawałek wywołuje szereg ryzykownych skojarzeń, które będą się ciągnąć przez całą Intruzową karierę. Do tego zaproszonych kompanów ma się dość po kilku wersach.

Nie ma mowy, żeby kolejny raz przejść mogła taka selekcja producentów. Na razie główną - a często jedyną - zaletą podkładów na których raper nawija, jest to, że stanowią z opowieściami całość, pasują do nich emocjami, są adekwatne i wystarczające. To ważne, niemniej im więcej przesłuchań, tym mocniej będą się odklejać od tekstów, funkcjonować w oderwaniu od nich. I wtedy dotrze jak bardzo same się nie bronią, o ile świeższe powinni być pomysły, jak niedzisiejszo się to w gruncie rzeczy prezentuje.

Ja już mam poczucie, że w "Kulołapach" Khronos przekracza granicę między prostym a prymitywnym. Docelowo irytuje mnie natarczywy bas i chaos "Dzielnicy..." D-Lowa, nawet jeśli pierwsze wrażenie było takie, że to bit, jakiego tu jeszcze nie słyszałem. Można by nieśmiało pochwalić Phono Cozabit albo 4money, lecz z drugiej strony jest taki Sokollo. Robi różne rzeczy, wszystkie płaskie.

Oczywiście największe fiasko rap ponosi, gdy okazujemy mu obojętność. A od tego Intruz jest tak daleko jak tylko można, na pewno nie zostawi bez opinii. Ze świecą szukać na ulicy wśród młodych drugiego tak od ręki angażującego, z takim darem opowiadania. Póki co kupuję, wam wystawiam rekomendację, artyście daję kredyt zaufania. Czy będzie spłacony? Oby. Jestem optymistą, niemniej nie postawiłbym na to pieniędzy.

Intruz "Armor", Step Records

6/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Intruz | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy