Idles "Crawler": Weź sprawdź w kranie, czy ciepła! [RECENZJA]
Paweł Waliński
"Ultra Mono"? Spoko, ale o co AŻ tyle hałasu? "Crawler" moją ostrożność potwierdza.
Bez bicia przyznaję, że do wyznawców Idles nie należę. I nie ma w tym kąśliwej ironii, po prostu nie dałem się jakoś porwać hype'owi, który nastąpił rok z nakładem temu, kiedy większość muzycznych mediów rozpływała się nad ich poprzednią płytą. Bo wbrew prasie, rzekoma konfrontacyjność zespołu wydawała się jednak trochę taką ciepłą wodą w kranie. Bez trudu można by znaleźć bandy o kilka długości bardziej prowokacyjne, kontrowersyjne, niegrzeczne. No, ale z drugiej strony z jakiegoś powodu to właśnie Idles ze swoim przekazem trafili do mainstreamu. A na tegoż tle, to już przecież faktycznie prowo par excellance.
A na poziomie czysto muzycznym? Tu faktycznie nie było wstydu. Bo wiecie, z samego faktu, że wuj na imieninach stryjenki wiatr plugawy puści jeszcze nie ma sztuki. Jeśli natomiast zagra tym wiatrem Chopina, to już jednak inna sytuacja. I tak właśnie było z Idles. Swój przekaz ubierali przede wszystkim w naprawdę rzetelną artystycznie muzykę.
Tu z kolei "Crawler" odrobinę zawodzi. Rzeczy w stylu "The Wheel" przekonują, że grupa odrobinę wystrzelała się muzycznie z pomysłów, a na polu czystego przekazu, jeśli odjąć jakość muzyczną, wyważa po prostu dawno otwarte drzwi. Owszem, znajdzie się tu kilka przyzwoitych numerów. Choćby takie bauhausowate "When the Lights Come on". Ale - szczerze - czy nie słyszeliście tego dokładnie kawałka wielokrotnie, niestrudzenie i w kółko w ramach post-punka zarzynanego? Udany numer, ale od kapeli, która wysadziła zeszłoroczne podsumowania wypadałoby jednak wymagać czegoś więcej, c'nie?
Im dalej w album, tym większe powstaje też wrażenie, że ktoś się tu starał zbyt wiele srok Magdalen złapać za ogon, bo pośród całej feerii brzmień zahaczających o wszystko chyba możliwe, od ill-bientu ("Car Crash) przez miks Killing Joke z The Streets w "The New Sensation", po cokolwiek odtwórczy zindustrializowany noise rock w "Syndromie sztokholmskim" powstaje zwyczajnie wrażenie bałaganu. Znakomicie wypada doo-wopowy w "The Beachland Balroom". Tu w końcu słychać piosenkę.
"Crawl!" ładnie żeni post-punka z HC. Daje radę jeszcze eksperymentalny "Progress". Jednak w większości zapomniano zwyczajnie o fajnych numerach. I nawet ktoś chciałby bronić "Crawlera", że oto miał być concept albumem, a to jednak wymusza pewną formę... Nie, elo, nie. Kawałki są po prostu bardzo, bardzo średnie.
Co ich w tej konwencji broni, to symptomatyczna dla współczesności samoświadomość przejawiającą się w, odrobinę może narcystycznym, autokomentowaniu, ewentualnie dawaniu odporu hejterom (co było również obecne już na poprzedniej płycie). Takie signum temporis. Trochę po linii (jeśli przeginam, to mnie poprawcie) projektu "Prostitution", który w Londynie urządziła grupa COUM Transmissions (pre-Throbbing Gristle), a w trakcie którego do cokolwiek prowokacyjnego contentu dołączano wycinki prasowe na temat owego, czym COUM Transmissions skutecznie spacyfikowali ówczesną prasę i środowisko krytyków. Tylko że - zauważcie - "Prostitution" to zamierzchły już dziś rok 1976. A więc 45 lat temu. Co ja tam pisałem o wyważaniu otwartych drzwi?
Sumarycznie? Przyzwoite, tylko piekielnie, piekielnie nudne. Bardziej manifest niż dzieło sztuki. Niech żre to sobie mainstream, bo mainstream ma niejedną lekcję do odrobienia. A my, już z dawna nawróceni, szukajmy po piwnicach czegoś nowszego i bardziej ekscytującego.
Idles "Crawler", PIAS/Mystic
6/10