Hodak/2K "Moody Tapes, Volume One": Bez nerwów, bez wzruszeń [RECENZJA]

Krzysztof Nowak

Choć mogło wydawać się inaczej, działanie w tym, a nie innym duecie może całkiem służyć zarówno raperowi Hodakowi, jak i producentowi 2K. Nim jednak panowie pójdą pewnym krokiem po swoje, muszą jeszcze solidnie dopracować formułę wspólnej twórczości.

Hodak i 2K na okładce "Moody Tapes, Volume One"
Hodak i 2K na okładce "Moody Tapes, Volume One" 

Rapowy biznes, szczególnie w nastawionych na single czasach, uwielbia przesadnie podgrzewać atmosferę wokół newcomerów. Nie powinno to szczególnie dziwić - sami młodzi ogień mogą zrobić później, najpierw trzeba rzucić iskrę na potencjalną beczkę prochu, czyli grono słuchaczy, którzy mają uszy szeroko otwarte. Mimo to określenie "najbardziej perspektywiczny duet na polskiej scenie", które pojawiło się na stronie Def Jam Recordings Poland w kontekście wspomnianego już tandemu, ważyło i wciąż waży bardzo dużo.

Owszem, to stwierdzenie nie brzmiało kompletnie od czapy. Producencka część już wcześniej zaznaczyła swoją obecność w branży zarówno solowo (m.in. "Bajka" Szpaka, "Czarne okulary" Żabsona i Quebonafide), jak i w kooperacji z Michałem Graczykiem (chociażby mający ponad 100 milionów wyświetleń na YouTubie "Rainman" Tymka). Ta raperska wypadała przy niej dość blado, lecz nie zapominajmy, że człowiek z ulicy rzadko ma szansę nagrywać z Gedzem, znanym ze swojego beatmakerskiego perfekcjonizmu, a także twórczego wizjonerstwa. Zeszłoroczny krążek "Custom" nie spełnił jednak rozbudzonych uprzednio oczekiwań, będąc generycznym muzycznie i kliszowym lirycznie kapiszonem, acz z porządnymi liczbami.

Gdzieniegdzie zaczęły pojawiać się głosy, że być może chodzi o samo zestawienie artystyczne, w końcu nie każdy musi do każdego pasować. To wrażenie potęgował wypuszczony nagle materiał "zapach zimy i papierosów", w którym podkłady wiadomemu MC dostarczył ciągle zbyt słabo kojarzony Miroff. Nagle narracja stała się odautorska, stołeczne, zadumane miniatury przyniosły sporo sensu i wdzięku, a nawijka przedstawiła się jako emanacja spokoju. Nie miałbym nic przeciwko, gdyby majors porzucił pierwotny plan i postawił na rozwój tego duo, lecz tak się nie stało. Dobrze to czy źle - okaże się za jakiś czas, na razie mamy zbyt liche dane. Za to "Moody Tapes, Volume One" jest nieco lepszym wydawnictwem niż poprzednie, choć progres obu składowych nie postępuje wcale tak szybko, jak twierdzą ich zwolennicy.

Przede wszystkim dalej nie wiadomo, jakim raperem jest do końca Hodak i w którym kierunku właściwie zmierza. Notka prasowa twierdzi, że wprowadza świeże, nieznane wcześniej rozwiązania z zagranicy do polskiej muzyki, lecz dużo w tym PR-u, mało konkretów. Po stronie zalet warsztatowych należy wpisać to, że jego flow ma naturalną melodię, że sam gospodarz na ogół rozumie energię wziętych przez siebie podkładów i że umie ma świadomość wartości swojego głosu. Po stronie wad - że za często wpada akcentowo w starszego Taco Hemingwaya i za rzadko wrzuca wyższy bieg, gdy sytuacja nie tyle się o to prosi, ile wręcz tego wymaga. To drugie identyfikuję jako główny problem; nawet najlepsze linie nie mają okazji odpowiednio wybrzmieć, gdy są podane jakby z zaciągniętym hamulcem ręcznym. Rap, który ma wszelkie predyspozycje ku temu, by błyszczeć na tle sceny, sam sprowadza się do roli normalsowej muzyki. Więcej tu obietnic na przyszłość niż jakości tu i teraz.

Sprawy nie poprawia fakt, że podczas tego ponad 30-minutowego masażu głowy dla przebodźcowanych czasem włos jeży się na tejże, kiedy pojawiają się frazy z gatunku: daleko jak Filipiny, duży format jak telebimy, urosnę jak kolos, jeden za wszystkich tak jak domino czy nostalgiczne myśli zarażają szybciej niż wąglik. Takie niecelne strzały mogą zamazać prawdziwy obraz płyty, która summa summarum jest dobrze napisana przez gościa mającego łeb na karku i będącego zaprogramowanym na sukces przy jednoczesnej wrażliwości własnej i społecznej, bystrości spostrzeżeń i odmalowywania emocji. Są rezerwy, jestem pewien.

Inna sprawa, że 2K nieszczególnie pomaga swojemu kompanowi. Przez niemal połowę woluminu bardziej pozoruje dłubanie przy kompozycjach, aniżeli faktycznie przy nich dłubie, poruszając się dość wąsko i wsadzając kolegę w sferę oczywistości. Ten się odgryza choćby "Ciepłym letnim deszczem", kawałkiem, z którego przebija słońce i który mógłby być zaginionym śladem polskiego r'n'b z 00's. A tak, cóż - wycofany spokój, okres narastania, pełen spokój w domkniętych, subtelnych kompozycjach. Jest to tym dziwniejsze, że w drugą część wjeżdża od razu z egzotyczną struną, omiata dalszy plan charakterystycznym dęciakiem, zmienia rytm ("Bez zarzutów"). Jakby tego było mało następujące później "5AM WWA" to próba trenowania nawijacza poprzez wprowadzenie go na tor przeszkód, po czym trackiem "Nieważne" transportuje jego i Dziarmę w pościel afrotrapików. Kiedy zaś już trochę poszaleje i pokaże, co chce, wraca na z góry ustalone pozycje, raz jeszcze tylko puszczając oko ciekawie ułożonymi, przekształconymi cykaniami w "Bitch, please". Więcej mięsistości w tym brzmieniu, a pisałbym zupełnie inaczej.

Czy to porywiste wbicie z buta do gry? No nie, prędzej zapukanie do drzwi mainstreamu czubkiem klapka. Potencjał jest jednak bezsprzeczny - teraz tylko sumiennie popracować i dołożyć do tego odwagę, bo winda na wysokie piętro już czeka.

Hodak/2K "Moody Tapes, Volume One", Dej Jam

7/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas