Guzior "Pleśń": Krótko i na temat [RECENZJA]
Raperzy nie lubią nudy, więc wygłupiają się w mediach społecznościowych, rzucają też singlami i projektami. Aż za często. Są też tacy, którzy pomiędzy nagrywaniem kolejnym kawałków mają ciekawsze zajęcia i w ich przypadku cisza tylko potęguje wrażenia z nowego dzieła. Tak jest z Guziorem, który na "Pleśń" kazał czekać dwa lata. W przypadku wielu polskich (i nie tylko) MC's taka przerwa jest trudna do zaakceptowania, ale tutaj liczy się jakość. A tej wrocławianin oferuje naprawdę dużo.
Guzior za bardzo się nie wysilił, jeśli chodzi o długość nowej płyty i uczciwie można przyznać, że mógł się trochę bardziej wysilić. Ale i tak w niewiele ponad pół godziny udało mu się wykreować swój przepalony, czasami monotonny mikroświat, którego nie chce się opuścić. Styl ma niepodrabialny, unikat na naszej scenie, ale zdarza mu się rzucić wersy ociekające banałem i mizernym, podwórkowym trapotwórstwem.
Bezsenowne "Ona ma z cipki wodospad" w "Blueberry" wejdzie do kanonu i rozsiądzie się obok pezetowego "jesteś mokra jak Bonaqua". Będąc jednak przy wodzie - na szczęście nie będzie ona potrzebna do przepijania sucharów, bo tych wielu tu nie ma.
Quasi filozoficzne "Naćpać się, najebać, zrzygać rzecz ludzka / Luz mam, raczej luz mam" z "Zakasu" esencją "Pleśni" nie jest, ale padające chwilę potem "Róbta co chceta" już tak, bo Guzior robi tutaj co mu się podoba. Kiedy trzeba puszcza oczko do Posta Malone'a w znakomitym "Trapstarze", przywołuje KRS-One'a i Zdechłego Osę we wspominanym "Zakasie", jak Pezet wychodzi po chleb, a kończy w klubie w świetnym "Blueberry", którego hitowego zacięcia pozazdrościć może nawet Tymek. Jako jeden z niewielu docenia też Przema DBM w "Sowie", a to należy szczególnie docenić. To wszystko w charakterystycznym, pełnym słodkiego dymu stylu.
Brakuje jednak w tym wszystkim rapowej kropki nad "i". Nie ma tu numeru, który mógłby pociągnąć za sobą tłumy, mimo że liczby "Pleśni" w serwisach streamingowych są imponujące. Drugich "Płuc zlepionymi topami" brak, a Guziorowi nie pomagają w tym również goście, którzy zapisują się tutaj bardziej pustymi linijkami, niż poziomem, który zwiększa wartość albumu. Kukon w 2020 roku był już wyeksploatowany na maksimum swoich możliwości, a bijące nijakością "Mini na dupę, BMW, nie Mini Cooper" w "Boiler Roomie" wzięło się z hiphopowego przemęczenia. Dorównuje mu Oskar z "A twój brat to nie balas tylko Alan", a Szpaku krzykiem w refrenie uskutecznia rapowy Monar.
Nie nudzą za to podkłady i spokojnie "Pleśń" uznać jako jeden z lepiej wyprodukowanych albumów 2020 roku. Głębokie basy, hipnotyzujące i nie uderzające BPM-ami melodie, gęsto rozsiane instrumenty perkusyjne. (T)rapowy standard, ale zrobiony ze stylem, którego urozmaiceniem jest chociażby Chór Chłopięcy NFM, nadający wyjątkowości wyprodukowanej przez Bero "Fali".
Chwalić trzeba też innych. Skrywa spisuje się znacznie lepiej niż kilka miesięcy temu u Dwóch Sławów, zwłaszcza wtedy, gdy angażuje Arco Quartet do "Trapstara". Kubi Producent z każdym kolejnym podkładem wypuszczonym po niezbyt udanej płycie producenckiej udowadnia, że drugi człon ksywki już nie jest przypadkowy. Genialnie prezentuje się również FAVST, którego "Blueberry" mogłoby umilić niejedną kijowską eskapadę Quebonafide. Nie gorzej brzmi "WTC", zwłaszcza kiedy producent umiejętnie wplata w głębię podkładu gitarową solówkę.
Guzior udowadnia, że nie trzeba przeładować albumu piosenkami tylko po to, żeby przypominał swoją objętością losową playlistę. Wystarczy dobra selekcja, brak sztucznych wypełniaczy, skitów, oraz skupienie się na samej muzyce. I właśnie taka jest "Pleśń" - szybka podróż po obskurnych podwórkach i modnych klubach w trapowym stylu. Bardziej guziorowa niż polska, ale to tylko zaleta.
Guzior "Pleśń", QueQuality
7/10