Foster the People "Supermodel". Średni zespół jednego przeboju (recenzja)
Paweł Waliński
Jeśli czekaliście na to, że Foster the People będą fabryką hitów na poziomie "Pumped up Kicks", byliście naiwni. Powtórzyć bangera na tym poziomie im się nie udaje (i nie uda?). Co dają w zamian? I wiele, i niewiele.
Od pierwszych taktów "Supermodel" przekonuje, że w zespole zaszła jakaś zmiana. Że nie brzmi już jak fabryka jingli, ale rzetelny indie-dance-popowy ansambl. Brzmienie zyskało na bogactwie, stało się bardziej zróżnicowane, bardziej "zespołowe". I tu przychodzi zdziwienie, bo kiedy czyta się informacje z działu "Kto? Co?", okazuje się, że dużo bardziej, niż przy debiucie, nowy album jest dziełem wokalisty, Marka Fostera i producenta, Paula Epwortha (m.in. Adele, Bruno Mars, Paul McCartney).
Znowu mamy do czynienia z muzyką mającą pretensje do bycia dźwiękowym wcieleniem wiosny. Znowu mamy wesołe, słodziutkie (choć na dłuższą metę wielce irytujące) zaśpiewy Fostera. Znów mamy wspierające go chłopackie chórki, na dźwięk których pannom pojawiają się na majciochach groszki. Mamy też próbę ścigania się z "Pumped up Kicks" (choćby w singlowym "Coming of Age"). Na szczęście nie tylko to.
W "Nevermind" próbują dowieść, że równie dobrze, co w tanecznej, czują się w stylistyce balladowej. Gorzej, że sam numer nudzi i plasuje się gdzieś na bardzo średniej półce z naklejką trip-hop. Naprawdę ciekawie robi się, kiedy FTP jeszcze bardziej odchodzą od czystej taneczności na rzecz psychocukierków. Dowodem tu traktująca o targniętym syndromem stresu pourazowago weteranie, minisuita "Pseudologia Fantastica", gdzie i przestrzeni, i fajnych patentów na pęczki. A i melodia swobodnie się broni. Ten numer, jak i następujący po nim chórek "The Angelic Welcome of Mr. Jones" przekonują, że chłopakom z L.A. nieobce granie spod znaku późnych The Beatles, czy Beach Boys z najlepszego okresu. Powrót do parkietowych wygibasów, choć bardzo kreatywny, bo interesujący melodycznie i nawiązujący do funku następuje w "Best Friend".
Cieszy, jak swobodnie zespół skacze pomiędzy stylistykami jednocześnie zachowując swój bardzo rozpoznawalny charakter. Jak w rozprawiającym się z mrocznymi stronami kapitalizmu "A Beginner's Guide to Destroying the Moon", gdzie w refrenie człowiek zachodzi w głowę, czy nie wkradł mu się na playlistę jakiś zagubiony numer Foo Fighters. Ale ta właśnie swoboda działa jak broń obosieczna - album momentami jest niespójny, zespół robi wrażenie, jakby postawił sobie zbyt wysoko poprzeczkę i strasznie mozolnie próbował ją przeskoczyć.
W połowie płyty nieznośnym staje się też wokal Fostera, momentami tak dziecinnie-kozi, że tylko czekać, aż u sąsiadów rozszczekają się psy. Odrobinę do życzenia pozostawia też poziom kompozycji. Ani nie słychać tu wystarczającej ambicji, żeby "Supermodel" uznać za wielką sztukę i nagranie wiekopomne, ani nie ma wystarczającej lekkości i przebojowości, żeby płyta naprawdę nadawała się do zabawy. Foster stoi rozkrokiem między byciem kolesiem od jingli, a byciem poważnym i szacownym artystą. Trzeci album udowodni, czy się na coś zdecyduje, czy zawiśnie w bolesnym szpagacie już na zawsze.
Foster the People "Supermodel", Sony Music
6/10