Fantastycznie wykombinowane

Dominika Węcławek

Tomasz Andersen "Wbrew wskazówkom", Blend

Tomasz Andersen umieścił akcję albumu w 2071 roku
Tomasz Andersen umieścił akcję albumu w 2071 roku 

Andersen proponuje film bez wizji, offową superprodukcję z gatunku fantastyki rapowej. W tym eklektycznym szaleństwie jest jednak metoda.

Tomasz Andersen, wcześniej znany jako Roszja, nie ma łatwego życia. Cierpi na frustrującą z punktu widzenia artysty przypadłość - wyprzedza swoje czasy.

Pierwsze objawy choroby dały znać o sobie w latach 90., gdy twórca pracował nad "Duszą podziemia". Multigatunkowy, pięknie niezdyscyplinowany album mógłby równie dobrze wyjść teraz i wciąż prezentowałby się świeżo. A tak był przez chwilę lokalną sensacją i przepadł. Z należytą ilością braw nie spotkał się również późniejszy, p-funkowy Sfond Sqnksa, przypomniany teraz na winylu w uzupełnionym wydaniu nestora rodzimego hh - Druha Sławka. Właśnie wydany (w specjalnie reaktywowanym na tę okazję wydawnictwie Blend) "Wbrew wskazówkom" to kolejna propozycja na przyszłość. Nic dziwnego, przyszła do nas z 2071 roku.

Wtedy właśnie z wrocławskich grobów powstają ludzie, a Tomasz Andersen widzi w tym szansę na podniesienie się z długów. Skuszony intratną propozycją "odpicowuje" zmartwychwstałą Zulę P., "ex-gwiazdę Capitolu". Zabawa w Boga nie ma prawa skończyć się dobrze - i się nie kończy. Więcej z fabuły zdradzić nie wypada. W każdym razie Andersen zmyślnie zaciera granicę między autorem płyty i jej głównym bohaterem, wygrzebując z lumpeksów (muzycznego i fantastyczno-naukowego) co barwniejsze szmatki. "Wbrew wskazówkom" skrojone jest więc z Philipa K. Dicka i cyberpunku, szmirowatego, masowo drukowanego SF drugiej kategorii oraz hollywoodzkich klisz. A potem zszyte alterglobalistycznym, czy może raczej antykonspumcyjnym ściegiem. Jest w tym oczywiście pewna ironia, spotęgowana przez niezobowiązujący andersenowy śpiewo-rap i zaskakująco sprawne popowe refreny przecinające melanż czarnych dźwięków z lat 1965 - 2010.

Fantastycznie sobie to autor wykombinował, oryginalnie i bez wpadek wyprodukował, całość jest zaskakująco radiowa, dobra do wielokrotnego użytku, adekwatna względem trendów przez co właściwie powinniśmy obcować z murowanym kandydatem do (już nie tylko hiphopowej) płyty roku. Zastrzeżenia budzą jednak dwie rzeczy. Andersen, który na Sfondzie Sqnksa nie próbował nawet ograniczać swobodnie płynącego potoku myśli, pozostaje narratorem chaotycznym, toteż nawet po kilkunastu przesłuchaniach intryga ma dziury i nie zawsze wiadomo o co chodzi. Wstawki "aktorskie" błagają natomiast o więcej profesjonalizmu, gdyż takie ich potraktowanie szkodzi wczuciu się w akcję. Niby szczegóły, ale czy to nie w nich tkwi diabeł?

8/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas