Reklama

Ero "Elwis Picasso": Mistrzostwo w swoim fachu [RECENZJA]

Szefostwo polskiego oddziału Def Jamu nie mogło sobie wymarzyć lepszego wyboru na rozpoczęcie działalności w naszym pięknym kraju. Wyczekiwany debiut Ero wpisuje się w korzenie labelu pod względem formy i idei, więc legendarny logotyp znalazł się na właściwej okładce.

Szefostwo polskiego oddziału Def Jamu nie mogło sobie wymarzyć lepszego wyboru na rozpoczęcie działalności w naszym pięknym kraju. Wyczekiwany debiut Ero wpisuje się w korzenie labelu pod względem formy i idei, więc legendarny logotyp znalazł się na właściwej okładce.
"Elwis Picasso" to solowy debiut Ero /

Filar JWP po wielu, ale to naprawdę wielu latach czekania w końcu wydał swój solowy album. Co najważniejsze, "Elwis Picasso" jest dokładnie takim materiałem, jakiego najwierniejsi (i jednocześnie najbardziej cierpliwi) fani się spodziewali - klasycznym aż do bólu, hołdującym starej szkole (nie tylko Stereofonii, która w "Intrze" idealnie wprowadza w klimat), pełnym peanów na cześć całej kultury, z przechwałkami rozstawiającymi po kątach nie tylko wack MC's. Cały Ero, writer bez Pulitzera, któremu od zapisywanych linijek krwawi długopis. Ostre wersy i bujające beaty, czyli boom bap ma się ekstra.

Reklama

Zacznijmy jednak od podkładów, bo tak klasycznie nie było już od... kilku miesięcy, kiedy to pojawił się "BlackBook", wspólne dzieło naszego bohatera nagrane z innym weteranem, koleżką z JWP/BC, Kosim. Wyjątkowość, a zarazem przewidywalność, czego wcale nie trzeba traktować jako wady, zapewniła "Elwisowi Picasso" cała plejada producentów. Od Magiery i jego "Ja", które znowu pokazuje reszcie miejsce w szeregu, przez ciągle nowojorskich The Returners, ultra warszawskiego Szweda, aż po RTN-a, cichego bohatera undergroundu, który w typowym dla siebie stylu, z pięknym, miękkim klawiszem, zamyka cały album, zostawiając przy okazji małą niespodziankę dla wyznawców g-funku.

Bębny klepią jak należy, bas często płynie nisko. Wokalne sample w "To jest styl", "Przerwie technicznej" i "Sens jest prosty" przypominają stare, dobre czasy w naszym rapie, a gitary w "To jest koniec" zwyczajnie niosą raperów. Jednak jak to z klasyką bywa - ciężko nie odnieść wrażenia, że kiedyś to wszystko już było. A podobno najlepiej słucha się tych rzeczy, które zna się najlepiej, więc podkłady podobać się po prostu muszą. Zwłaszcza te przyjemnie leniwe, jak ten w "Proszę o uwagę" od TMK Beatz, gdzie sporo radości daje nie tylko lekkość sampla, ale i chwytający za majka Kuba Knap i Miki.

Zanim przejdę do gospodarza, który sieje zniszczenie wersami na prawo i lewo, to warto chwilę wspomnieć o kilku gościach, bo Ero wiedział na kogo postawić. O dwóch już wspomniałem - Knapie i Mikim - wypadają świetnie. Podobać się musi wokal Skipa, który w refrenie "Nie mogę przestać" śpiewa tak samo dobrze jak zazwyczaj rapuje i spokojnie przyćmiewa pojawiającego się kilka numerów dalej Tomsona. Pih? Jak zwykle brutalny i bezkompromisowy, a im rzadziej go słychać, tym częściej chce się go słuchać, zwłaszcza w niezłej kondycji ("Trzynastego w piątek na łeb sypie ci się gruz / A opiekę ma nad tobą nie kto inny, diabeł stróż"). Nie wolno też nie wspomnieć o Pyskatym, który wpadł się pożegnać i przy okazji zaczepić byłego kolegę. Kosi, Siwers i Łajzol to też klasa sama w sobie.

Nadszedł czas na główny punkt programu, który "jak czarodziej rymów zna wszystkie zaklęcia". Ero wymiata, rządzi, dzieli i nie bierze jeńców. Pełnokrwiste bragga, szacunek dla klasyków, co i rusz genialne wersy, jak te w "Ja" - "Jestem tu od lat i nie planuję zrywki / Wolę nowe nagrywki by mieć na kokę i d*** / To był żart, małolat weź się nie wczuwaj / Dragi to najgorsze zło, wczuj się w muzykę i fruwaj". Flow i technika wynagradzają czekanie, bo już na upartego (a raczej niepotrzebne) można przyczepić się do pojedynczych punktów, zwłaszcza tematów. Niemniej - MC kompletny, odstawiający konkurentów i zapewniający to, czego obecnie bardzo brakuje, przynajmniej w tej tradycyjnej formie - samego rapu, którego w takiej postaci jest straszny deficyt, a "Elwis Picasso" zapewnia go aż nadto.

Wielką sztuką jest już samo spełnienie wielkich oczekiwań. "Elwis Picasso" oferuje dużo, nawet bardzo - kto czekał, ten się nie zawiedzie, natomiast ci, którym solówka Erosa była obojętna, lepiej niech nie zwlekają, bo to krystalicznie czysty hip-hop. Gospodarz jest też bezczelny, a i skromnością nie grzeszy, że sam sobie wystawia opinię w "To jest styl": "Może to nie jest jakieś przełomowe dzieło / Ale podejrzewam, że niejednemu mowę odjęło". I ma rację.

Ero "Elvis Picasso", Def Jam Recordings Poland

8/10


INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Ero | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy