Elvis Costello & The Roots "Wise Up Ghost". Elvis żyje! (recenzja)
Daniel Wardziński
Kiedy patrzy się na wspólne zdjęcia Elvisa Costello i Ahmira Thompsona, lepiej znanego jako ?uestlove z grupy The Roots, ciężko oprzeć się wrażeniu, że mamy do czynienia z kampanią "wszyscy inni, każdy równy". Pozornie nie łączy ich nic, ale pozory jak wiadomo mają w zwyczaju mylić.
Obydwaj są bardzo trudni do jednoznacznego sklasyfikowania. Elvis Costello w latach 70. był jednym z czołowych reprezentantów tzw. nowej fali brytyjskiej muzyki, której istotą było zawieszenie pomiędzy rock'n'rollem i popem, ale nie bez kontaktu z... punkiem. Choć sam stanowczo protestuje przed nazywaniem go poetą, uważając, że "tekściarz" jest bardziej adekwatne, wydaje się że to przesadna skromność. Razem z The Attractions zapracował na międzynarodową karierę, w wyniku której znalazł się w setce największych artystów w historii wg "Rolling Stone'a", otrzymał nagrodę Grammy i znalazł się w Rock & Roll Hall Of Fame. Trudno uwierzyć, że wciąż nie jest tak rozpoznawalny (szczególnie w Polsce) jak mógłby sugerować powyższy opis.
Współpraca z hiphopowcami rozpoczęła się od programu Jimmy Fallona, w którym The Roots akompaniują gościom prowadzącego wykonującym swoje popisowe numery. Costello zostawił zespołowi wolną rękę w doborze jednego z kawałków, a ?uestlove, olbrzymi fan brytyjskiego artysty, ku jego zaskoczeniu wybrał bardzo rzadką wersję utworu "High Fidelity".
Kiedy panowie zaczęli rozmawiać, okazało się, że mają ze sobą dużo więcej wspólnego niż się wydaje. Obydwaj pochodzą z bardzo muzykalnych rodzin - ojciec Elvisa Costello występował pod pseudonimem... Elvis Costello. Młodemu Declanowi MacManus (tak nazywa się naprawdę) przyjęcie po nim pseudonimu zaproponowali we wczesnym etapie kariery producenci ówczesnej wytwórni. Ojciec ?uestlove'a był liderem popularnej doo-wopowej grupy Lee Andrew & The Hearts. Obydwaj są muzycznymi koneserami, znanymi z olbrzymiej, muzycznej wiedzy, a więc tematów do rozmowy z pewnością im nie zabrakło.
"Wise Up Ghost" nie miało być flirtem Elvisa z hip hopem, co podkreśla w każdym wywiadzie po premierze albumu. ?uestlove z kolei powiedział, że starał się jak najbardziej trafić w swoich produkcjach na klimat zbieżny z dokonaniami swojego nowego współpracownika i nie być "zbyt funky". Efekty są co najmniej zadowalające, choć z pewnością nie wybitne - zarówno dla dyskografii Brytyjczyka jak i Rootsów. Kiedyś o Attractions pisano, że "odkrywają lata 50. i 60. na nowo by podać je słuchaczowi na swój sposób". Taki opis jest bardzo trafny również nowego albumu, wydanego przez legendarne Blue Note Records.
Słychać tutaj tłuste i energetyczne brzmienie perkusji jakie znamy z najlepszych hiphopowych krążków grupy z Filadelfii, ale też wielką muzykalność ?uesta i jego umiejętność zrozumienia różnych trendów z historii muzyki XX wieku. Mamy pojedyncze motywy instrumentów, które śmiało można określić wirtuozerskimi - nie przez ich skomplikowanie, ale właśnie chwytliwą prostotę. Tak jest z nieludzko zaraźliwym wejściem gitary basowej w "Sugar Won't Work", tak jest z kończącym takt, jadowitym elektrykiem w "Refuse To Be Saved" itp. itd.
Ciężko przy tym krążku oprzeć się wrażeniu, że The Roots pod wodzą swojego wielkiego lidera z równie wielkim afro na głowie są w stanie zagrać wszystko i sprawdziliby się za plecami każdego artysty, który ma coś do powiedzenia i dysponuje choćby odrobiną własnego stylu. Są elastyczni, ale jednocześnie nigdy nie tracą swojego charakteru. To czyni z nich gigantów współczesnej muzyki.
Elvis Costello nie jest raczej wybitnym wokalistą, choć nikt chyba nie powie, że nie potrafi śpiewać. Istotą jego wielkości są teksty i podobnie jest w tym wypadku. Gdyby pozmieniać linijki wszystkich kawałków, spokojnie można by powiedzieć, że płyta pod względem wokalnym jest nużąca i byle jaka. Owszem - potrafi znaleźć niezłą melodię, potrafi wpasować się w muzyczną kompozycję, ale nie jest w tym szczególnie wyjątkowy czy bardzo charakterystyczny. Kiedy jednak wsłuchamy się w to co autor uważa za niegodne nazywania poezją, zrozumiemy jaka tkwi w tym moc.
Wyszedł z tej mieszanki fajny album na którym znajdziemy zarówno przebojowe "Refuse To Be Saved", stworzone pod przytulany taniec "Tripwire", oldschoolowe "(She Might Be A) Grenade" i eteryczny, pełen niejasności i specyficznego klimatu numer tytułowy. Rewolucji jednak nie ma. Nie jest to ani klasa niedawnego "How I Got Over", ani płyt które zapewniły Costello miejsce w galerii sław Rock & Rolla. Dobry krążek, który na pewno nie zawiedzie, ale też raczej nie będzie niczyim ulubionym.
Elvis Costello & The Roots "Wise Up Ghost", Universal
7/10