Edyta Bartosiewcz: Hibernacja (recenzja płyty "Renovatio")
Edyta Bartosiewicz wróciła jako wyrzut sumienia pop-rockowych wokalistek pokroju Patrycji Markowskiej. Przypomniała, jak znakomitą jest kompozytorką, ale też bezpiecznie okopała się w swojej strefie komfortu.
Dwa rockowe skojarzenia: Guns N' Roses i AC/DC. Edyta Bartosiewicz kazała nam czekać na nowy album aż 15 lat, co - żartobliwie rzecz ujmując - uczyniło "Renovatio" polską odpowiedzią na "Chinese Democracy", równie długo przekładaną płytą Gunsów. W show-biznesie minęło w tym czasie kilka epok, tymczasem Bartosiewicz jak AC/DC - ani myśli oglądać się na mody i majstrować przy wypracowanym już dawno temu stylu. Ten album równie dobrze mógłby się ukazać w 1999 roku.
To, co słyszymy na "Renovatio", zostało skomponowane na przełomie wieków. Podkłady zarejestrowano już w 2002 roku, a wokale nagrano dopiero wiosną 2013 r. W tym czasie, według oficjalnej wersji zdarzeń, Bartosiewicz walczyła o odzyskanie głosu, który nagle stracił swoją moc. Pozwalam sobie nieco dystansować się od tej wersji, ponieważ w 2010 r. na Orange Warsaw czy w 2004 r. w duecie z Krzysztofem Krawczykiem głos ten brzmiał bez zarzutów.
Niezależnie od przyczyn nieustannego przekładania premiery "Renovatio", Edyta Bartosiewicz nie zdecydowała się na wyrzucenie materiału do kosza i zarejestrowanie czegoś bardziej uwspółcześnionego.
A przecież koleżanki, z którymi dzieliła się Fryderykami, są już w zupełnie innych miejscach: Katarzyna Nosowska to najlepsza artystka rodzimej alternatywy, Kayah została wydawcą, a Agnieszka Chylińska gwiazdą mainstreamu.
Tymczasem Edyta Bartosiewicz wyszła właśnie ze stanu hibernacji: nie zmieniła się ani wizualnie, ani artystycznie.
Fani mają pełne prawo być zachwyceni: dostali dokładnie taką Edytę Bartosiewicz, jaką pokochali. Przebój "Niewinność", który znamy z 2002 r., w najmniejszym stopniu nie jest na "Renovatio" ciałem obcym.
Wszystko zostało po staremu: niepowtarzalny, zachrypnięty, nosowy wokal, osobiste, prostolinijne, ale bynajmniej nie grafomańskie teksty piosenek, dużo gitary akustycznej (zwrotki), trochę gitary elektrycznej (refreny), popowa perkusja. No i wspomniana wyżej kompozycyjna błyskotliwość, która uczyniła Edytę Bartosiewicz jedną z najważniejszych postaci polskiej sceny.
Stosunkowo więcej mamy na "Renovatio" śpiewania na granicy melorecytacji ("Cień", "Madame Bijou") i stosunkowo mniej rockowych eksplozji a la "Szał". Ale to tylko niewielkie korekty obranego w latach 90. kursu.
Na pewno odbiór płyty przysłania sam fakt powrotu tak znakomitej i ważnej postaci. Trudno przecież się z tego nie cieszyć. Bartosiewicz nowych trendów nie wyznaczyła, ale wysoko zawieszoną poprzeczkę - przez siebie i odbiorców - przeskoczyła ze sporym zapasem.
7/10