Duran Duran "Future Past": Nie trzeba wstydzić się przeszłości [RECENZJA]
Duran Duran powracają z najbardziej satysfakcjonującym albumem od czasu "All You Need Is Now" z 2010. A wystarczyło zrobić to, co świadczyło o sukcesie tamtej płyty - po prostu przestać wstydzić się korzeni.
Nowy album Duran Duran to zawsze niewiadoma. Bo o ile to zespół, który ma na swoim koncie kilka albumów pozwalających ich utrzymywać status legendy muzyki rozrywkowej takich jak "Rio" czy "The Wedding Album", tak trudno nie zapomnieć o masie średnich krążków do zapomnienia czy zwykłych szrotów z anemicznym brzmieniowo "Liberty" na czele.
Na szczęście mogę was uspokoić: "Future Past" to powrót Duran Duran do formy. Tytuł płyty zresztą idealnie odzwierciedla kierunek, jaki obrała grupa. Z jednej strony to bowiem powrót do pomysłów, które mogłyby z powodzeniem funkcjonować w złotych czasach kariery grupy. Z drugiej natomiast wprowadza odpowiednio zespół w trzecią dekadę XXI wieku bez uwspółcześniania na siłę, jak miało to miejsce na rozczarowującym "Paper Gods" czy "Red Carpet Massacre". Pod wieloma kątami "Future Past" przypomina 11-letnie już "All You Need Is Now", na którym to albumie twórcy równie chętnie odwoływali się do korzeni.
Doskonale słychać to już w rozpoczynającym płytę "Invisible", które atakuje nas nowofalowym brzmieniem z miarowymi uderzeniami bębnów oraz partią gitary basowej z chętnym wykorzystywaniem klangu. I choć jest w tym staroszkolny sznyt, trudno nazwać ten numer archaicznym.
Nawet jeżeli wchodzimy w klimaty nu-disco tak jak w "Tonight United", ostatecznie piosenka mruga okiem w stronę tych pamiętających lata 80. niż epigonów kierujących się fantomową nostalgią. Szczególnie że w piosence tej gościnnie pojawia się Giorgio Moroder - włoska legenda disco i człowiek stojący za ścieżkami dźwiękowymi do filmów "Flashdance" czy skomponowanie "Take My Breath Away". Jeśli natomiast marzy wam się pełnoprawny powrót do czasów tapirowanych włosów, z pewnością odnajdziecie się w "Beautiful Lies" czy tytułowym numerze - tutaj otrzymujemy ejtisowy synth-pop pełną gębą.
Oczywiście Duran Duran na przestrzeni lat bardzo się zmieniało i przy całej warstwie sentymentalnej "Future Past" wzięto to pod uwagę. Gitarowe "Wing" z powodzeniem bowiem mogłoby być znalezioną po latach, odświeżoną wersją numeru, który schowano w szafie podczas sesji do "The Wedding Album" z 1993 roku. I co do partii gitar właśnie - wiecie, że za większość z nich na "Future Past" odpowiada Graham Coxon z Blur?
Najlepiej na płycie z pewnością wypada atmosferyczne "Give It All Up" z gościnnym udziałem Tove Lo. Numer osadzony jest w dużo ciemniejszych barwach brzmieniowych niż reszta albumu i urzeka niemal ambientowym bogactwem tła przy zachowaniu przebojowego potencjału (a ten "jacksonowy" mostek jest wręcz niesamowity!). Wraz z orientalnym "More Joy!" z gościnnym udziałem japońskiej formacji Chai, to utwory najbardziej oderwane brzmieniowo od reszty albumu. Jednak z powodzeniem pokazują, że Duran Duran ma do zaoferowania coś świeżego, co jednocześnie nie traktuje ich przeszłości jako przeszkody. To bardzo pozytywna zmiana.
Wszystko to buduje obraz najbardziej dopracowanej płyty Duran Duran od czasu "All You Need Is Now". Dzięki temu "Future Past" stanowi świetne prezent dla fanów na 40-lecie działalności grupy. Nawet jeżeli nie przynosi rewolucji, a Simonowi Le Bonowi wciąż daleko do najlepszego wokalisty w historii muzyki rozrywkowej, to ma się wrażenie, że dekadzie błądzenia Duran Duran znowu wiedzą, co robią. I to owocuje co najmniej przyjemnym doznaniem.
Duran Duran "Future Past", Warner Music Polska
7/10