Czy z muzyki bałkańskiej da się coś jeszcze wykrzesać? Przemek Sokół przekonuje, że tak. Jego wcześniejsze dokonania niosły za sobą ryzyko uzyskania pretensjonalnego, etnojazzowego usypiacza. Na szczęście na "Slavic Soul" zarówno nudy, jak i landrynków relatywnie niewiele.
Z Europejską Stolicy Kultury nie było większego problemu, ale gdyby wybierać Polską Stolicę Muzyki, to cóż... Belgrad miałby naprawdę spore szanse. Szał wcale nie skończył się nad Wisłą na muzyce z filmów Kusturicy, Bregoviciu z Kayah i Krawczykiem oraz dwóch Yugotonach. Była przecież Balkanika z Urbańską i Steczkowską na wokalach, były Sarakiny, Čači Vorby (przy całym szacunku dla nich). Do tego nie mogło obyć się bez festiwali folkowych kuszących audytorium zażywnymi, bałkańskimi wąsaczami uzbrojonymi w blaszane instrumenty.
Zaryzykuję jednak tezę, że Przemek Sokół nie nagrał swojej płyty z chęci spicia pianki z piwa warzonego od tylu lat. Szlochający pan z wydawnictwa nie pokazał mu pustej lodówki i zabiedzonych dzieci, a właścicielka mieszkania nie sterroryzowała zaległymi świadczeniami. Może to wrodzona naiwność, ale wierzę, że to wszystko z potrzeby serca i chęci podjęcia wyzwania aranżacyjnego, jakie tak osłuchany repertuar przed wyedukowanym muzykiem, kompozytorem i multiinstrumentalistą z pewnością stawia. "Slavic Soul" pozwala bowiem postawić na taką tezę co nieco.
Sokół ruszył głową. Trochę napisał sam, trochę adaptował, opracował nagrania tradycyjne, dobrał muzyków. Na płycie sporo się dzieje. Utwór rozpoczynający łączy na przykład mięsisty bit z wirtozerską, precyzyjną trąbką i rzeczywiście zasłużył na słowo "soundsystem" w tytule. Gadane "Tylko ty" toczy się leniwie pozostawiając na języku dubowy posmak. Klimatycznej, miejskofolkowej "Zuzy Zalambianeskiej" pozazdrościć mógłby Projekt Warszawiak. O na poły celtycki i karpacki "Zmierzch dawnych bogów" z pewnością upomni się kiedyś autor jakiegoś eposu filmowego bądź chociaż osoby odpowiedzialne za trzecią część "Wiedźmina" - prawdziwie majestatyczny charakter numeru podkreśla jeszcze lira korbowa.
Gospodarz chce się wykazać, toteż gra bezbłędnie, żongluje nastrojami i zmienia tempo. Wolniutki, opatrzony łkającym dęciakiem "Świętojański sen" to wieczorny urok w czystej postaci, podczas gdy "Autodestrukcja" i "Balkan Express" przynoszą nieco szaleństwa. Szpanerski bas bywa w nich ważniejszy od nieśmiertelnej trąbki, przydarzy się śmiała synkopa, ukłuje w ucho bogactwo instrumentów perkusyjnych.
Nie zawsze jest tak ciekawie. Akordeon i darabuka nie wystarczą, by ożywić nudnawy utwór tytułowy, zaś "Kamarat" jest tyleż energiczny, co wtórny. Obyłoby się bez nich. Do najsłabszych momentów "Slavic Soul" należy jednak "A kiedy przyjdzie taki dzień" i "Zamknij oczy". Pierwszy przypomina najgorsze momenty polskiego rocka lat 90., drugi - kicz szyty z maidenowskich unisolo oraz wszelakich "serc porzuconych jak pies", "ust we mgle" i "serc rozklejonych od łez". Człowiek zdaje sobie tym samym sprawę, że o ile Przemek Sokół ma głowę do muzyki, zaś ze wspomnianą trąbką chyba się urodził, to przy selekcji, pisaniu i wyśpiewywaniu tekstów nie radzi sobie niestety najlepiej.
6/10