Dajmy się Armii zwariować
Łukasz Dunaj
Armia "Freak", Isound
Po albumie koncepcyjnym "Der Prozess" Tomasz Budzyński i zgromadzeni wokół niego muzycy najwyraźniej potrzebowali wyjść z siebie i stanąć obok. Powstało najbardziej ekscentryczne i zaskakujące dzieło w dyskografii zespołu. A pytanie "Czy to w ogóle jeszcze Armia?" pozostaje otwarte.
Lider Armii od dawna zdradzał inklinacje do poszukiwań o zasięgu wykraczającym daleko poza punkową i hardcore'ową stylistykę swojej formacji. Często wspominał o fascynacjach Pink Floyd z Sydem Barrettem, King Crimson czy krautrockiem. Minisuity zawarte na płytach "Ultima Thule" czy wspomnianym "Der Prozess" te inspiracje potwierdzały. Ale jazz rock? To z pewnością nowość w jego arsenale.
Pierwotnie Budzyński zapowiadał materiał mający być suplementem do poprzedniej, znakomitej płyty zespołu. Jeden długi utwór o bardzo otwartej konstrukcji. Słowa jednak nie dotrzymał i może dobrze się stało. "Freak" stanowi bowiem projekt ze wszech miar unikalny. W jego powstaniu, oprócz obecnego składu, wzięli udział m.in. legendarny gitarzysta Robert Brylewski (to pierwsze ich wspólne nagrania od 16 lat!), Mateusz Pospieszalski, Łukasz Kluczniak na saksofonach, Sławomir Gołaszewski (również były muzyk Armii) odpowiedzialny za brzmienia tak egzotycznych instrumentów jak okaryna czy afrykańska trąbka czy Karol Nowacki na organach i akordeonie. Całość została nagrana i zmiksowana w należącym do Licy studiu w Puszczykowie.
I klimat owego Puszczykowa, w którym nigdy co prawda nie byłem, ale jakoś sobie atmosferę tego miejsca wizualizuję, przenika na wskroś muzykę z "Freaka". Dźwiękom się nigdzie nie spieszy, wybrzmiewają tak długo, jak muzycy im pozwolą. Czasami jest to 10 minut, innym razem zespół mieści się w ramach prawie konwencjonalnej piosenki. Tylko, że to "prawie" naprawdę robi przysłowiową już różnicę. Wystarczy wysłuchać instrumentalnego "In The Land Of Afternoon" (podtytuł "amagama" podrzuca nam oczywisty trop...). Brylewski, jako jego współkompozytor serwuje nam psychodeliczne odloty, budzące skojarzenia z Falarkiem czy 52umem, ale na pewno żadnym z dotychczasowych wcieleń Armii.
Już otwierający płytę "Home", oparty na motorycznym basie i awangardowych piskach saksofonu dowodzi, że Armia stworzyła rzecz bezprecedensową w swojej historii. Transową, poplątaną, w głównej mierze jazzrockową. Nie wyzbyto się zupełnie fragmentów bardziej dynamicznych, z niemal garażowo brzmiącymi gitarami i waltornią na pierwszym planie jak "You Know I Am" czy "Grot The Engine Driver", ale to raczej epizody w eksperymentalnej formule.
Następnym i być może największym zaskoczeniem są anglojęzyczne teksty. Z tym mam niestety problem, ponieważ uważam, że pełne zaskakujących metafor liryki Budzego w ojczystej mowie zabrzmiałyby bardziej sugestywnie. Niemniej przydarzył się Armii niezwykle frapujący materiał. Może jeszcze nie na miarę wytwórni Tzadik Johna Zorna, ale wielkie brawa należą się za sam skok do basenu, w którym mogło nie być wody.
8/10