Cyganie na rubinowym szlaku

Dominika Węcławek

Gogol Bordello "Transcontinental Hustle", Sony

Gogol Bordello "Transcontinental Hustle"
Gogol Bordello "Transcontinental Hustle" 

Najnowsza płyta Gogol Bordello może nie uderza taką spontanicznością brzmień, jak ich pierwsze produkcje, za to dostarcza znacznie lepiej skondensowanego ładunku energii i emocji.

Wyobraźcie sobie hordę szalonych muzyków, grających wybuchową mieszankę punka, repertuaru cygańskiego oraz klimatów wschodniosłowiańskich. Wyobraźcie sobie jak wchodzą na scenę, rozdzierają koszule, skaczą w dzikim tańcu i śpiewają pełne rewolucyjnych treści piosenki. A jeśli wasza fantazja jest dzisiaj w odwodzie, to sprawdźcie sobie po prostu filmy z koncertów Gogol Bordello.

Ten zespół na scenie to żywy ogień. Ukraiński Cygan szaleje za mikrofonem, na skrzypcach gra Rosjanin, basem zarządza Etiopczyk, w bębny wali chłopak z Ekwadoru, gitarzysta wywodzi się z Izraela... W sumie dziewięć osób. I teraz spróbujcie przenieść ich do małego studia nagraniowego, zmuszając do uporządkowanej pracy nad albumem. Brzmi równie strasznie, co upychanie wszystkich polskich strongmanów w maluchu. Ale dotąd jakoś się udawało, grupa z powodzeniem nagrywała albumy i wydawała je w niezależnej oficynie. Brzmiały na tyle dobrze, by przyciągać uwagę publiczności z całego świata i zapewniać ekipie Eugene Hutza obecność na najważniejszych festiwalach.

2010 rok przyniósł odmianę, karawana zwana Gogol Bordello wjechała do karawanseraju pod nazwą Sony, a pieczę nad nowym albumem objął sam Rick Rubin. Ten facet nie tylko ma nazwisko, on za każdym razem udowadnia, że jest go godzien. Dzięki niemu energia drzemiąca w zespole została odpowiednio ukierunkowana. Instrumentalne bogactwo wreszcie można docenić. Nieprawda, że odrobina planowania i porządek zabiły to, co w tym bałaganie było najlepszego. Wręcz przeciwnie. "Transglobal Hustle" brzmi potężnie i oferuje jeszcze więcej etnicznych doznań, niż poprzednie krążki. Do wcześniejszych inspiracji doszły bowiem te latynoamerykańskie. Do tego, jak to zwykle w przypadku tej grupy bywa, wraz z dobrze przyswajalnymi dźwiękami przekazywane są treści głębsze, często poważne, czasem też podszyte melancholią.

Lider formacji, Eugene Hutz potrafi wbić szpilkę tam, gdzie najbardziej zaboli i uchwycić sedno sprawy w kilku zgrabnych wersach, jak w świetnym utworze "Break the Spell" : "Tylko dlatego, że pochodzę z cygańskiego obozu na wzgórzu/ wsadziliście mnie do szkoły dla umysłowo zaburzonych/ tylko dlatego, że nie chcę łykać waszych tabletek/ wszystkie moje drogi prowadzą do Bastylii/ Kochacie naszą muzykę, ale nienawidzicie wnętrza/ I wiem, że wciąż chcielibyście, żebym jechał w tylnej części autobusu".

Innym razem mówi o przemijaniu tak, jak potrafią to robić tylko ludzie Wschodu, dzięki czemu ballada "Sun Is On My Side" nie prezentuje się tandetnie, a lirycznie. Jakby tego było mało, w tych tekstach normą są aluzje do historycznych wydarzeń i literatury, choćby Kafki, i - co najważniejsze - brzmią naturalnie. To sprawia, że słuchanie albumu jest przyjemnością tak dla ciała, jak i ducha.

8/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas