Coals "docusoap": Utracony raj lat 90. [RECENZJA]
Kiedy moda na lata 80. w muzyce trwa dłużej niż same lata 80., Coals chętniej odwołują się do nostalgii wobec następnej dekady. Nieoczekiwanie tworzą z tego album, który już teraz można z czystym sumieniem wpisać do potencjalnych kandydatów na najlepszą rodzimą płytę tego roku.
Wysypało nam w ostatnich latach duetów damsko-męskich, jeżeli mowa o artystach, zaliczanych do pokolenia milenialsów. Pewnie wasze pierwsze skojarzenia to The Dumplings oraz Kwiat Jabłoni, czyż nie? Coals również wpisuje się w ten schemat. A jednak chociaż dawniej można było dopatrzeć pewnych podobieństw między grupami, to ścieżki, jakimi zmierzał każdy z tych zespołów, okazały się skrajnie odmienne. Kwiat Jabłoni chętnie eksploruje akustyczny folk, The Dumplings eksperymentowali z electro-popem, by na "Raju" otwarcie nawiązywać do synth-popu lat 80.
Co robią w tym samym czasie Coals, czyli Kacha Kowalczyk i Łukasz Rozmyłowski? Cóż, trudno to streścić w jednym zdaniu. Na pewno zwraca uwagę coraz większe przesunięcie w stronę przydymionej, psychodelicznej elektroniki na rzecz oddalania się od folkowych inspiracji, które jeszcze naznaczyły swoją obecność przy "Tamagotchi" - oficjalnym debiucie grupy z 2017. Jednocześnie ma się wrażenie, że "docusoap" jest ostatecznie łatwiejsze w odbiorze niż absolutnie fascynująca, ale miejscami przytłaczająca klimatem ubiegłoroczna EP-ka "Klan".
Dostajemy tutaj bowiem singel w postaci popowego "pearls". Przypomina on swoim brzmieniem o "mydlanej" atmosferze sea-punku czy vaporwave'u, które jednocześnie - bardzo niespodziewanie - budzi skojarzenia, szczególnie w refrenie, z klimatami śpiewanego na pół gwizdka popowego r'n'b lat 90. Z kolei "bitter cold" zaskakuje swobodą wspomaganą przez przyjemnie swingujące bębny, choć niepostrzeżenie wkrada się tu mnóstwo niepokoju (może też przez tekst). "sleepwalker" perkusje bierze akurat z trapu, ale w swoim neurotycznym klimacie nie ustępuje reszcie.
Nitek jest tu dużo więcej, bo czy refren w dream-popowym "ufo" albo "coral reef" to nie echa Cocteau Twins? Albo czy "dove" to od strony kompozycji nie rozmarzone ambientowe pejzaże z repetycjami wokalnymi, w których zasłuchiwaliśmy się tak chętnie przy "Pygmalionie" Slowdive? Jak widzicie, dzieje się tu sporo: pierwsze kilkanaście sekund "loops" to nieustanna manipulacja samplami, po której następuje dość tradycyjny w formie, trip-hopowy numer.
Zresztą zakłóceń - czy jak kto woli: glitchy - jest tu ogrom, a wspomaganie brzmieniem lo-fi sprawia, że całość brzmi jakby ktoś zgrał ją ze starej, trochę uszkodzonej taśmy magnetofonowej lub kasety. Przy "docusoap" utwory Kachy oraz Łukasza chętnie są porównywane przez słuchaczy oraz krytyków do twórczości Enyi, ale nie odpływałbym tak daleko w porównaniach: piosenki duetu wydają się unosić o wiele bliżej ziemi, są mniej rozmazane, a przede wszystkim pozbawione tego romantyzmu przechodzącego w patos. Niezależnie od tego, jakie skojarzenia nam się nasuwają, wszystkie utwory łączy posmak utraconych lat dzieciństwa, przypadających na lata 90.
A co z wokalem Kachy Kowalczyk? Na pewno zachwyca warsztatem: czasami ma się wrażenie, że śpiewa od niechcenia niczym Lana Del Rey, ale potem szaleje po skali niczym Elizabeth Fraser. Potrafi śpiewać nisko, gardłowo, trochę z przekąsem, by kilka sekund później wpisać się w falę delikatnych, alternatywnych wokalistek, które mają tak kruchy wokal jakby możliwość fizycznego dotknięcia dźwięku sprawiła, że wszystko by się rozsypało. Z wokalem zresztą też sporo się manipuluje: ot, chociażby w pachnącym powolnymi nu-beatami "oblivion", gdzie na kilka warstw wokalu nakładane są efekty pokroju vocoderów czy flangerów, a do tego muzycy w refrenie chętnie bawią się zmienianiem samej tonacji partii wokalnej.
Warstwa liryczna doskonale wpisuje się w ten melancholijny obraz, który malują kompozycje. A może raczej dodaje do niego jeszcze więcej ciemnych barw. Dużo tu pesymizmu, wszak wokalistka śpiewa o zagubieniu, izolacji, nieumiejętności poradzenia sobie z emocjami, bólu (w płucach - na czasie, prawda?) czy rutynie, a to tylko część negatywnej tematyki poruszanej przez Kachę. Choć może wydawać się to przytłaczające, to ostatecznie bardzo dobrze obrazuje obawy pokolenia i jego poczucie osamotnienia czy pragnienie bliskości w czasach, które niby pozwalają nam na nieograniczony kontakt. Piękna sprawa.
Cóż, dość nieoczekiwanie Coals nagrali solidnego kandydata na rodzimą płytę roku. Dla niektórych słuchaczy będzie to pewnie czysta dziesiątka - jak dla mnie na "docusoap" brakuje tej nieopisywalnej, czysto subiektywnej iskry, która pozwala mi na wystawienie maksymalnej oceny. Czegoś, co sprawi, że za dziesięć lat będzie się o tej płycie mówiło z takimi samymi emocjami jak dzisiaj. Ale uwierzcie mi: do tej perfekcji niewiele brakuje i są duże szanse, że na kolejnej pozycji Coals uda się ją osiągnąć.
Coals "docusoap", PIAS
9/10