Recenzja Coals "Tamagotchi": Rozmarzona nostalgia
Jak w pełni potwierdzić skalę swojego talentu przy okazji nie do końca wykorzystując swój potencjał? Odpowiedzią jest debiutanckie dzieło Coals.
"Tamagotchi" śląskiego duetu było najbardziej wyczekiwanym debiutem ostatnich miesięcy na polskiej scenie. Takie płyty często zawodzą, debiutanci zwykle nie dają rady z presją, jednak tym razem jest zupełnie inaczej. Śląski duet Coals dał coś więcej i nie chodzi tylko i wyłącznie o fantastyczny, wyreżyserowany przez samych artystów klip do "VHS Nightmare".
To jest trochę dziwne, ale właśnie ten wideoklip jest esencją brzmienia "Tamagotchi". Otoczka, specyfika, nostalgiczna podróż do połowy lat 90., a nawet brak zaufania i izolacja. Takie uczucia wytwarza znakomita muzyka Łukasza Rozmysłowskiego, którego to intrygujące i zmysłowe podkłady dla wokalnych popisów Katarzyny Kowalczyk, zdecydowanie wychodzą na pierwszy plan.
Polski pop już dawno nie brzmiał tak wybornie, przestrzennie i... introwertycznie. Kolaż wszystkich dźwięków jest mocno niepokojący, co oczywiście jest wielkim plusem produkcji. Świadomie, czy też nie, ale echa produkcji Galaxy 500 (wspaniały, najlepszy na płycie "90's Babies") i Cocteau Twins ("S.I.T.C.") słyszane są praktycznie w każdym numerze, a pośród pejzaży gitar i klawiszy, gdzieniegdzie pojawiają się jeszcze szalejące hi-haty oraz zabawy z wokalem w "Rave03' (intro version)".
Wyróżnia się też melancholia kreowana przez Katarzynę Kowalczyk. Nie ma tutaj tekstowych popisów - proste formy, takie jak otwierające "Going To A Rave Alone", potrafią przyciągnąć, ale brakuje tutaj jednej rzeczy. Większej ilości ojczystego języka. Nie ma co się wtrącać w ich artystyczną wizję, ale wyjątkowość tego projektu byłaby jeszcze większa, gdyby zechciało się im przemycić jeszcze więcej polskiego pierwiastka i ducha. Świetne bonusowe "Lato2002", ukazujące przy okazji fascynacje folkiem i... psychodelią lat 60., to trochę za mało, nawet w kontekście tego, że prosty i reminiscencyjny tekst jest wizytówką całego konceptu zespołu. Warto pamiętać, że siła takiego Sigur Rós, które da się tutaj usłyszeć w postaci "Damaged Film Reel", była oparta nie tylko na kosmicznej, niezapomnianej muzyce, ale również na języku islandzkim. Ten przecież dodawał jeszcze więcej magii wokalowi Jónsiego, więc może warto się nad tym zastanowić?
Nasza muzyka nigdy nie była towarem eksportowym na wielką skalę, ale zawsze były, są i będą wyjątki. Nie bez powodu Coals w ciągu dwóch lat zwiedzili więcej krajów niż przeciętny Polak przez całe życie. I z tymi wycieczkami jest podobnie, jak z ich muzyką. Niby ta jest małym absurdem, momentami wręcz niewiarygodnym, ale chyba o to w tym wszystkim chodziło. Dlatego jest to takie fajne.
Coals "Tamagotchi", Agora
8/10