Ciuchcią na Karaiby

Dominika Węcławek

Devendra Banhart "What Will We Be", Warner

Okładka albumu "What Will We Be"
Okładka albumu "What Will We Be" 

Nowy album najbardziej zakręconego alternatywnego folkowca młodego pokolenia to nieskrępowana eksplozja muzycznej radości na najwyższym poziomie.

Niepokorny, postrzelony hipis, najbardziej nowojorski ze wszystkich synów Teksasu, Devendra Banhart powrócił z siódmą płytą. I kontynuuje eksplorację gatunku, który amerykańscy krytycy z lubością nazywają "left-field folkiem". To nie jest zwyczajny chłopiec z gitarą, co śpiewa mądre piosenki. Autor "What Will We Be" wzbogaca swoje brzmienie o motywy etno, rockową psychodelię i popową lekkość, nieustannie bawiąc się konwencją.

Już otwierający krążek utwór "Cant Help But Smilig" przynosi klimat luzu i beztroski Karaibów. Potem jest coraz przyjemniej. Aranżacje, w których nie ma miejsca na masywne brzmienia, są ukłonem w stronę szerszego grona odbiorców (nowa, większa wytwórnia zobowiązuje). Nowe kompozycje są tak wyważone jak tylko się da. A Banhart bez zadęcia wyśpiewuje swoje historyjki o niczym istotnym i kolejne opisy zwyczajnych sytuacji, które niby są bez znaczenia, a jednak budują nastrój.

Ot choćby "Baby", zaśpiewana z iście elvisowskim zacięciem piosenka o tym, jak artysta "rusza w podróż swoją ciuchcią, wie gdzie jedzie, ale nie wie jeszcze kiedy". Albo następujące zaraz po nim "Going Back", czyli numer o powrocie na stare śmieci, który brzmieniowo nawiązuje do stylu dominującego w rodzinnych stronach Devendry. Znalazło się też miejsce na takie utwory jak "Rats" - rozlewające się, oparte na basie i rzęsistej perkusji, doprawiane jedynie warczącymi akordami gitary, jakby wyrwane rodem z lat siedemdziesiątych. Kompozycja o tyle nieprzewidywalna, że z mroków psychodelii przechodzi do roztańczonych radosnych wizji. To jakby ratować odurzonego tetrahydrokanabinolem petenta szybko podaną dawką LSD. Jednak pamiętajmy - każdy odlot kiedyś się kończy. Piosenkę wieńczy muzyczna medytacja, której Jim Morrison ze swoją bandą nie nagrałby lepiej.

A Banhart, dziś 28-letni chłopak, znów pokazuje, że jest zdolniachą, który nie tylko potrafi dobrze skomponować i fajnie zaaranżować numer, ale też zaśpiewa go nie najgorzej. I nawet gdy nie eksperymentuje, potrafi zachować styl oraz dystans. Jeśli w taki sposób ma zasilać nurt muzyki popularnej, jestem na tak.

8/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas