Błyskotliwość rozświetla przeciętność
Jane's Addiction "The Great Escape Artist", EMI Music Poland
Od takich zespołów jak Jane's Addiction zawsze wymagać się będzie więcej. "The Great Escape Artist" w wielu momentach przypomina, dlaczego tak jest.
Historia Jane's Addiction jest więcej, niż nieprzeciętna i burzliwa. Przypomnijmy, że między latami 1987-1990 zespół wydał trzy albumy ("Jane's Addiction", "Nothing's Shocking" i "Ritual De Lo Habitual"), o których napisać, że stały się klasyką gitarowej muzyki niezależnej, to napisać jedynie część chwalebnej prawdy. Później mieszanka ego i ciężkich narkotyków oraz regularne bójki pomiędzy członkami grupy m.in. na koncertach doprowadziły do rozpadu zespołu. Muzycy: ekscentryczny wokalista Perry Farrell, fenomenalny gitarzysta Dave Navarro, mocarny perkusista Steve Perkins i wreszcie zjawiskowy basista Eric Avery, choć próbowali sił w innych konfiguracjach (m.in. projekt Farrella o nazwie Porno For Pyros czy angaż Navarro w Red Hot Chili Peppers), to jednak nie udało im się przywołać blasku i splendoru Jane's Addiction. Później były krótkotrwałe powroty, a jeden z nich zaowocował nawet więcej niż przyzwoitym albumem "Strays" (2003), nagranym jednak bez charyzmatycznego basisty.
Niedawny powrót w 2009 roku w klasycznym składzie również okazał się być nietrwały - najwyraźniej Avery "po tych wszystkich latach" wciąż nie jest w stanie znieść towarzystwa Farrella i Navarro. Zdeterminowani muzycy postanowili jednak nagrać nowy album i w tym celu zdecydowali się na współpracę aż z trzema basistami. Oprócz znanego ze "Strays" Chrisa Chaneya, w tworzeniu "The Great Escape Artist" uczestniczył nie byle kto, bo Duff McKagan i przede wszystkim nietuzinkowy David Sitek z TV On The Radio.
Efekt? Album zaczyna się monumentalną deklaracją w postaci "Underground", w której Perry Farrell, pomimo 52 lat na karku, z przekonaniem oświadcza, że "jestem hustlerem i nigdy nie zaprzedałem undergroundu", Dave Navarro czaruje swoją pokręconą wirtuozerią, a Steven Perkins wali w bębny z charyzmą niepokonanego Lewisa Lennoxa. Element obcy w postaci Davida Sitka znakomicie odnajduje się w tej formule, dodając mroczny i smolisty groove. Singlowe "Irresistible Force (Met the Immovable Object)" kandyduje do sztandarowego utworu na płycie, nie tylko dzięki charakterystycznej dla Farrella linii wokalu, ale przede wszystkim dzięki Navarro, który w jednym utworze potrafi zawrócić w głowie psychodelią, ale też zaprezentować zwietrzałe gotyckie i heavymetalowe (ta solówka!) zagrywki, które tylko dzięki jego fantazji nie brzmią czereśniacko. O kolejnych kompozycjach można napisać właściwie podobnie: tylko charyzma, wyjątkowość i błyskotliwość muzyków Jane's Addiction powoduje, że rzeczy nijak nie mające się do kompozycji sprzed lat, nawet zahaczające o przeciętność (jest ich na "The Great Escape Artist" kilka...) brzmią niebanalnie. A już bardzo osobliwie brzmi nostalgiczny "Broken People", który spokojnie można umieścić obok "Then She Did..." czy "Summertime Rolls". To też najlepszy utwór na płycie.
Jedyne, czego brakuje temu albumowi, to poczucie artystycznej przygody czy nawet pewnego niebezpieczeństwa, zła, podłości i zepsucia, którym tak magnetyzowały i kusiły pierwsze albumy formacji. Wiadomo, panowie mają swoje lata i zamiast trzydniowych narkotyczno-seksualnych orgii (pamiętne "Three Days" z "Ritual De Lo Habitual"), dziś jedynie są w stanie "pić i palić do piątej lub szóstej rano" ("Splash A Little Water On It" z "The Great Escape Artist").
"The Great Escape Artist" byłby bardzo wdzięcznym tematem do krytyki. Także przez szacunek dla Jane's Addiction należy tej płycie poświęcić trochę czasu i dać więcej, niż jedną szansę. Wtedy nawet ci najbardziej kręcący nosem przyznają, że ci weterani wciąż mają sporo do zaoferowania. Jasne, że "The Great Escape Artist" nawet nie zbliżył się do poziomu "Nothing's Shocking" i "Ritual De Lo Habitual". Ale o ilu albumach można to powiedzieć z ręką na sercu?
7/10
Zobacz teledysk "Irresistible Force":