Reklama

Biznes się kręci

Nelly "5.0", Universal

Nelly nie jest człowiekiem. Nie wierzcie w to. To maszyna do produkowania singli zawieszonych między hip hopem i r'n'b. Tyle, że tym razem skończyło się na buńczucznych zapowiedziach. Maszynę zaprogramowano co najwyżej poprawnie.

Kiedy dziesięć lat temu ukazywał się debiut Nelly'ego, "Country Grammar", rodzima społeczność hiphopowa była w kropce. Podejrzewała, że takimi wydawnictwami entuzjazmować się nie wypada, ale hiper-przebojowe, lekkie kompozycje zrobiły swoje. Nelly miał w swoim gadaniu bardzo wiele melodii, luzu więcej od połowy wydających wówczas weteranów, a nietypowe jak na hip-hopowca pochodzenie - St. Louis - wykorzystał wręcz genialnie. Adaptując do swojego stylu elementy bliższe country niż muzyce miejskiej stał się na świecie ponadbranżową ciekawostką.

Reklama

Bez wątpienia wykorzystał swoją szansę. Precyzyjnie wyznaczył cel. Ten nie był artystyczny, a raczej biznesowy, bo po prostu chciał udowodnić światu, że raper znikąd może zostać gwiazdą popu. Osiągał go otaczając się coraz to lepszymi producentami i bardzo znanymi gośćmi, eksploatując do cna swoją wokalną manierę. O tym, że w każdej chwili miał głowę na karku najlepiej świadczy trzecie miejsce pośród zebranych przez Billboard artystów poprzedniej dekady. Chłopak wcisnął się między Ushera a Beyonce. I szczerze mówiąc, to towarzystwo bardzo wiele o nim mówi. Podobnie jak to, że za swój punkt odniesienia uważa nie Grandmaster Flasha czy Kool Keitha, a Hammera.

Najnowszy w dorobku album "5.0" ma wszystko, co produktowi potrzebne. Zaczyna się od dawki chwytliwego patosu na podkładzie Infamousa, producenta, który wykazał się wcześniej na płytach Lil Wayne'a i Fat Joe. Reszta albumu oparta jest głównie na dwóch bardzo dobrze wybranych singlach - prezentującym się jak plastikowa wariacja w temacie pop-rocka, zaraźliwe melodyjnym "Just A Dream" i zaszczepionym dancehallem, wywołującym maksimum efektu przy minimum dźwięków "Move That Body" z gościnnym udziałem Akona oraz T-Paina. Druga z wymienionych piosenek zostawia dużo miejsca na to, by gospodarz mógł się rozkręcić ze swoim śpiewnym stylem i robi zaskakująco dobre wrażenie. Wyróżnia się jeszcze energiczne, bardziej agresywne "Broke". Reszta numerów, w tym kontynuacja cukierkowego megaprzeboju "Dilemma", pozostawia już względnie obojętnym. Dogłębnie żenujące "Liv Tonight" idzie w parze z samoopalaczem, tabloidem i biletem na PKS, za to reszta nie powinna przynieść wstydu ani na imprezie, ani w aucie (o ile nie spróbujemy wsłuchać się w teksty). Może po paru przesłuchaniach uda się nawet zapamiętać jakieś jeszcze numery. Jakoś trudno uwierzyć, by wierni fani Nelly'ego potrzebowali czegoś więcej. On robi, oni kupują, biznes się kręci.

5/10

Czytaj recenzje płytowe na stronach INTERIA.PL!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Nelly | recenzja | hip-hop | Się kręci!
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy