asthma/Młody "Manifest": Rymy przy lufach [RECENZJA]

Rap się sprzedał, nie buntuje się dostatecznie, nie wspiera kobiet, nie pomaga planecie, nie patrzy dalej niż na czubek własnego nosa, nie łączy pokoleń? No to chyba nie słyszeliście tych dwóch gości z Bielska-Białej.

Okładka płyty "Manifest" asthmy i Młodego
Okładka płyty "Manifest" asthmy i Młodego 

Dawno, dawno temu, za siedmioma górami i za siedmioma lasami był rap, któremu o coś chodziło. Taki publicystyczny, komentujący rzeczywistość, a przy tym próbujący ją kształtować. Rymowane zwrotki dotyczyły systemu (i jego aparatu), społecznej niesprawiedliwości, świat był w nich bardzo czarno-biały, zaś przy diagnozowaniu go nie gryziono się w język. Hip hop to nie punk, ale nie brakło tam tego zacięcia, prosto wyrażonej dezaprobaty, czynnego sprzeciwu. Pierwszym nasuwającym mi się na myśl przykładem jest Peja, przy czym można śmiało iść dalej i wymienić choćby Molestę, Hemp Gru, Waldka Kastę...

Jakoś niedługo po tym, jak Tede nawinął na zbierającym rapową śmietankę "Kodeksie" czytelne "złość, przepraszam, ale z czasem / można mieć dość samych haseł" i poprawił za pomocą "ile może być diagnoz bez recept / bagno, populizmem nie lecę", z kolei zaś Pezet na "Dobrej częstotliwości" ukłuł dwuwierszem "z żalem oglądam tanie moralizatorstwo / i słucham kawałków w stylu przepisałem 'Wyborczą'", przekaz zaczął być wsobny, twórcy grzebali w sobie kosztem patrzenia na zewnątrz. W 2021 roku jest naprawdę dziwnie. Rządzi dekadencki hedonizm i luksusowa konsumpcja do pary z zarzyganymi żółcią szmatami oraz rapem kolorowego mema i postironii. Na pytanie, co z tą Polską czy nawet szerzej - co z tą Ziemią - nikt poważnie nie odpowiada. Po co stresować odbiorcę, być dla niego jak rodzic czy nauczyciel. Bawmy się na tym Titanicu.

Kto chce od tego odetchnąć, powinien postarać się o asthmę i jego "Manifest". Ten już w paru pierwszych wersach rzuconych impetycznym flow na ostry bęben, brutalny bas i parę ponurych dźwięków sampla mówi o masowym wymieraniu gatunków i upadku kultur, wzywając przy tym rzecz jasna do buntu. Następnej na krążku "Motobombie" nie brakuje ziołowej psychodeli a la DJ Muggs, do tego utwór ustami rapera przekazuje jasne instrukcje dla narażonych na kontakt z funkcjonariuszami rebeliantów: "W razie zatrzymania na pytania nie odpowiadaj / z podpisem i złożeniem zeznania czekaj na adwokata".

Czy już czujecie się jak w czasach, gdy Public Enemy było jednym z najgorętszych zespołów? W takim razie Obecność KRS-One'a, charyzmatycznego nauczyciela z czasów rapowej złotej ery, w "Neva Forget" tylko to wrażenie nasili. Donośne dęciaki i świetne cuty nagradzanego za techniczne mistrzostwo didżeja URE są z epoki, kiedy to prawdziwość hip hopu decydowała o jego sile. "No justice, no peace, fuck the police" rymuje - po angielsku! - gospodarz.

Coś jest na rzeczy z tą przeszłością. Oczywiście "Shut the fuck up" jest na świeżo, ściśle wiąże się ze Strajkiem Kobiet, a "psychopatom i sadystom" z PiS deklarowana jest wojna. Ale utwór kończy fragment chóralnie śpiewanych Chłopców z Placu Broni. Tak jak publikowana przed płytą "Centrala" kłaniała się Brygadzie Kryzys, tak tętniąca bongosami, z czasem złamana do reggae, wreszcie opatrzona gitarowym solo "Duchowa rewolucja" korzy się przed innym bohaterami lat 80. - grupą Izrael. Z kolei "System is fallin" mruga do Rage Against The Machine. To żaden pęd na złamanie karku, numer sunie po swoim torze wolno i miarowa jak lokomotywa, jednak dewiza "Take the power back" wisi w powietrzu, zaś to jak w epilogu skrecz łączy się z przesterowanym odgłosem szarpania strun z pewnością zadowoliłoby Toma Morello. Zack de la Rocha bez wątpienia przyklasnąłby linijkom traktującym o chorych decydentach, ginących ludziach i kończących się zasobach

Entuzjaści najntisów mogą się dodatkowo nastawić na "Ostatnią milę" - startującą z żołnierskimi werblami, wpadającą jednak w imponujący onirycznym wokalem Kachy, urozmaicony perkusjonaliami trip-hop. "Reset" to eskapistyczny, dubujący jazz-rap w duchu Ninja Tune i też im się spodoba. Podobnie "Manifest", prawdziwy posse cut, gdzie mieści się dziesięć styli, nie mieści się za to refren. Tu można by akurat trochę ponarzekać, bo mamy instrumentacje głoskową Mady, triplet flow Jhn'a, funky flow Ryfy, niemniej wrażenie, że ktoś tu rapuje ze sobą nie obok siebie i to jeszcze na ustalony jakkolwiek temat, pojawia się dopiero w drugiej części utworu - Prykson Fisk z Boberem wypadają najkonkretniej. Należy się natomiast szacunek za aranżacyjne ogarnięcie blisko 7-minutowego tasiemca. Nie męczy i nie nudzi.

Jest też niespodzianka, numer nie z przeszłości, a z przyszłości. Tak jest przedstawiany, choć może "Transmisja" to raczej równoległy wymiar. Dominuje myśl uwolniona, przepływ abstrakcyjnych skojarzeń, słów gięcie. Brzmi to jak coś pomiędzy drugą płytą Kalibra 44, Niweą a Sfondem Sqnksa, sugeruje spory haj. Wokal gubi ciśnienie, treść dosłowność, to taki wentyl bezpieczeństwa na tej dobrze przemyślanej i zbilansowanej płycie.

Styl asthmy jest prosty, ale towarzyszy mu świadomość - tego co mówi, jak to robi i w jakiej relacji to wszystko jest z muzyką. Młody okazał się tym doświadczonym producentem, którego zaczynający poważną przygodę z rapem, draśnięty punkiem chłopak potrzebował. Jego praca to najczystsza (bo najbrudniejsza) hiphopowa alchemia, bity wolne i dosadne, zostawiające dość miejsca, by głos mógł wybrzmieć, a szeroko obecny na krążku multiinstrumentalista Moo Latte dodać coś od siebie. "Manifest" sprawdza się jako "międzypokoleniowy wyraz niezgody", jako płyta nieprzekombinowana, komunikatywna, wolna od dyplomacji i kalkulacji. To nie jest za siedmioma górami i za siedmioma lasami, masz to pod nosem. Nawet nie próbuj nim kręcić.

asthma/Młody "Manifest", Def Jam Recordings Poland

8/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas