Otwórz drzwiKlucze są w twoich rękachWiedz, że jesteś źródłem stworzenia Źródłem twego wielkiego planu.
Powyższe słowa kończące singlowy "Gateways" z pierwszego od trzech lat, studyjnego albumu norweskiego Dimmu Borgir, są doskonałą metaforą kariery najpopularniejszego, blackmetalowego zespołu na świecie. "Abrahadabra" to kolejny punkt wielkiego planu największych popularyzatorów gatunku, który dla wielu jego adeptów z niebezpiecznego zjawiska stał się z czasem źródłem merkantylnego sukcesu.
Jak trafnie zauważyli autorzy słynnej książki "Władcy chaosu", w połowie lat 90. Dimmu Borgir okazał się być pionierem nowego trendu, w którym czołowe postaci skandynawskiej sceny blackmetalowej zaczęły bardziej skupiać się na życiu z muzyki niż na potajemnym planowaniu palenia kolejnych kościołów. Dimmu Borgir także dziś są mistrzami w balansowaniu na linie pomiędzy wiarygodnością i komercyjnym sukcesem.
Kariera Dimmu Borgir to historia największego sukcesu na niwie norweskiego black metalu - mierzonego pozycjami na listach przebojów, zainteresowaniem prasy, krzykliwymi gadżetami i wysokobudżetowymi teledyskami - to historia zespołu szczycącego się sześciocyfrowymi wynikami sprzedaży płyt w barwach niemieckiej wytwórni Nuclear Blast. Choć nie byli częścią pierwszej fali norweskiego black metalu, stali się niezwykle zaradni w dyskontowaniu szokującego wizerunku swoich poprzedników po fachu, a jednocześnie ostrożnie zdystansowani wobec ich największych okrucieństw, tak by nie tracić na sprzedaży płyt i koncertowej frekwencji.
Ów wielki plan godny Machiavellego realizowany jest również na "Abrahadabra". Sęk w tym, że jest to zarazem najbardziej dobitny przykład przerostu formy nad treścią. Fakt zaangażowania w to kolosalne przedsięwzięcie ponad stu muzyków, w tym Orkiestry Norweskiego Radia i chóru Schola Cantorum, z pewnością sprostał przerośniętym ambicjom członków Dimmu Borgir. Przy pierwszym kontakcie z "Abrahadabra", faktycznie, potęga symfonicznego brzmienia robi piorunujące wrażenie. Cóż jednak z tego, skoro muzycznie grupa ma tu raczej niewiele do powiedzenia.
To wciąż ten sam Dimmu Borgir z "Death Cult Armageddon", "Puritanical Euphoric Misanthropia" czy "Spiritual Black Dimensions", płyt z przełomu tysiącleci, z tą jednak różnicą, że tutaj napompowany orkiestralno-chóralnym patosem przekraczającym granice przyzwoitości, żeby nie powiedzieć rozsądku. Słowem "abrakadabra" - tu jako "Abrahadabra" (wolne tłum. "mówiąc tworzyć będę"; zaczerpnięte z okultystycznej "Księgi prawa" osławionego Aleistera Crowleya) - w mowie potocznej żartobliwie określa się wypowiedź pozbawioną sensu, niezrozumiałą i zagmatwaną. I choć tytuł płyty żartem z pewnością nie jest, na tle oferowanej dziś przez Dimmu Borgir muzyki, brzmi jak bolesny chichot ironii.
Bo i cóż my tu mamy? Cokolwiek smętne kantaty na wzór Carla Orffa ("Dimmu Borgir", "Chess With The Abyss"), przywodzące na myśl Therion, albo gorzej - Nightwish; stałą fiksację na punkcie muzyki filmowej w guście Johna Williamsa i Hansa Zimmera ("Xibir", rysujący oczami wyobraźni "groźną" postać Harry'ego Pottera); a dla fanów odpustów, proszę bardzo - jarmarczne klawisze a la Cradle Of Filth ("Gateways"). Odarta z rockowego instrumentarium, w pełni symfoniczna wersja ostatniej z wymienionych kompozycji, nad wyraz celnie ujawnia gitarowy deficyt tego materiału. Numer funkcjonuje tak samo jak w "blackmetalowym" wydaniu. Ewidentny brak przysłowiowego mięsa.
Orkiestra i chóry, wyprodukowane, rzecz jasna, z oszałamiającą perfekcją, pozjadały im wszystkie gitary, czego zrekompensować nie była już w stanie nawet wysunięta mocno do przodu perkusja, za którą z majestatem godnym fachowca światowej klasy zasiadł nasz rodak Dariusz "Daray" Brzozowski (m.in. Vesania, eks-Vader). Nieznośnego odczucia przerostu formy nad treścią nie zdołały zbalansować też szybsze - bo i takie tu mamy - bardziej agresywne utwory ("Ritualist", "Renewal"), będące ukłonem w stronę zwolenników black metalu, tak samo jak nie udało się to najciekawszemu i zamykającemu płytę "Endings And Continuations", z gościnnym udziałem Kristoffera Rygga z Ulver.
Co do "najemników", o ile rozstanie z Mustisem (klawisze) nie wypada aż tak boleśnie, o tyle wymiana ICS Vorteksa (bas / wokal) na Snowy'ego Shawa, zważywszy na postury obu panów, udała się chyba tylko gabarytowo. Czyste wokale Szweda są po prostu znacznie słabsze od majestatycznego głosu byłego członka Dimmu, Arcturus i Borknagar.
Cały ten symfoniczny obłęd nie będzie miał, co jasne, najmniejszego znaczenia dla komercyjnego sukcesu "Abrahadabra", najważniejszego wydawnictwa 2010 roku niemieckiej Nuclear Blast Records. Wpompowane pieniądze muszą się zwrócić. Agresywna kampania reklamowa trwa od dawna.
Jak pisał swego czasu skandynawski korespondent magazynu "Billboard", w Europie istnieje wyraźny podział na tych, którzy słuchają mainstreamowego metalu typu Korn i Metallica, i fanów black metalu. Jeśli potrafisz zapełnić dzielącą ich przepaść, twoja sprzedaż może wzrosnąć trzykrotnie. I to właśnie po raz kolejny robi Dimmu Borgir na "Abrahadabra" - czaruje masy konfekcyjnym black metalem o przeciętnej wartości; pięknie opakowanym, lecz pustym w środku. Odmawiam bycia bezwolnym "źródłem ich wielkiego planu".
4/10