Open'er Festival 2012
Reklama

Open'er 2012: Szamanka rocka. Zabójczo dobra

Sprawdźcie, co działo się pierwszego dnia 11. edycji festiwalu Open'er, który jak co roku odbywa się w Gdyni. Choć kapryśna pogoda przyniosła paskudne błoto, o czym mogą zaświadczyć nasze - pożal się, Boże - buty, to jednak wyborne koncerty zrekompensowały wszelkie niedogodności.

Fanów rocka nie trzeba przekonywać, że zespół złożony tylko z dwóch osób to wystarczająca recepta, żeby roznieść każdą festiwalową scenę. W gitarowym graniu tak to zwykle bywa, że im prościej i konkretniej, tym bardziej dźwięki trafiają prosto w serce i porywają. W tę filozofię idealnie wpisuje się pierwsza duża rockowa gwiazda tegorocznego Open'era - amerykańsko-brytyjski duet The Kills, czyli Alison Mosshart oraz Jamie Hince.

Kiedy o 20.00 wkroczyli na dużą scenę, rozpoczynając od jazgotliwego "No Wow", od pierwszych sekund nasze uszy zaczarowała i wzrok przykuła Ona. Jedna z osobowości współczesnego rocka i jeden z najlepszych kobiecych głosów. Alison to uosobienie muzyki, którą wykonuje. Dzika, mająca coś z szamanki rocka, z zaraźliwą pasją w oczach. A jednocześnie dowód, jak bardzo zmysłowym przedstawieniem może być rockowy koncert, gdy przewodzi mu taka postać, jak właśnie Alison Mosshart.

Jej magnetyzm sprawił, że koncert grupy trzymał tempo i wolny był od jakichkolwiek przestojów. Nie zapominajmy jednak o drugiej połowie duetu, bez której The Kills nie byliby tym samym zespołem. Jamie Hince panuje nad wszystkim, co dzieje się na scenie, dyskretnie startuje kluczowe sample i przede wszystkim raz po raz wypuszcza spod palców brudne gitarowe dźwięki, pełne bluesowej żarliwości i garażowego przesteru.

Reklama

The Kills skoncentrowali się przede wszystkim na piosenkach z ich ostatniej, bardzo udanej płyty "Blood Pressures". Znakomicie zabrzmiał szczególnie singlowy "Satellite", długo rozwijający się i prowadzący do mocnego finału "Pots and Pans" oraz delikatna ballada "The Last Goodbye", gdzie Alison pokazała się od bardziej wrażliwej strony i zaczarowała publiczność swoim głosem.

Fani czekali też oczywiście na starsze numery i tutaj także zespół nie zawiódł - "Black Balloon", "Monkey 23", czy wykonany na sam koniec energetyczny "Fuck the People" pokazały zespół pewny siebie. Zespół, który wie, o co chodzi w rockowym abecadle. To był zabójczo dobre.

Letni festiwal muzyczny to z natury impreza, która ma sprzyjać pozytywnej zabawie przy fajnych i przebojowych dźwiękach. Ale nie zawsze jest tylko fajnie i przebojowo. Nie zawsze też przed nami stają wykonawcy czy zespoły. Czasami stają też czystej wody Artyści. Pierwszego dnia festiwalu stanęła ta największa, jeśli chodzi o całą tegoroczną edycję Open'era, Islandka Bjork.

Wsparta kilkunastoosobowym chórem, całą gamą zjawiskowych instrumentów i wizjonerskim didżejem. I totalnie bez kompromisów, totalnie po swojemu przypomniała, że muzyka alternatywna może pretendować do miana sztuki i to sztuki bardzo oryginalnej.

Bjork skupiła się przede wszystkim na materiale ze swojej ostatniej płyty "Biophilia"; utwory takie jak "Cosmogony", "Thunderbolt", "Mutual Core" czy "Virus" to było coś więcej niż muzyczne wykonanie. Razem z wizualizacjami, pirotechniką i ruchem scenicznym tworzyło to teatr dźwięku. Wszystko brzmiało i wyglądało perfekcyjnie i mogło zachwycić.

Poza najświeższym materiałem Bjork sięgnęła także po swoje klasyki. Bardzo ciepłe przyjęcie ze strony fanów spotkało utwory "Pagan Poetry", czy "Hidden Place" oraz aż kilka kompozycji z najpopularniejszego albumu wokalistki - "Homogenic". W tym roku mija 15 lat od premiery tej wyjątkowej płyty. Z niej usłyszeliśmy między innymi piękną "Jogę" i intensywnego "Pluto".

Z każdym utworem napięcie rosło, aż wreszcie nadszedł wielki finał, który wgniótł fanów w ziemię. Najpierw kakofonia dźwięków i połamane rytmy plemiennej "Nattury". A potem już na sam koniec utwór manifest - przester i krzyk w "Declare Independence". Open'er oszalał i zaczął skakać, tańczyć i skandować prowadzony przez samą Bjork i jej chór, który również oddał się dzikiemu tańcowi. Z pewnością zapamiętamy ten moment jako jeden z najdonioślejszych na tym festiwalu. A Bjork postawiła poprzeczkę bardzo wysoko jeśli chodzi o tegoroczny ranking na najlepszy koncert festiwalu.

"Witajcie, przepraszamy, że nie było nas tutaj przez 30 lat. Ale cieszymy się, że wreszcie jesteśmy". Tak przywitał się z polskimi fanami lider New Order Bernard Sumner. Lepiej późno niż wcale, nasunęła się od razu pierwsza myśl.

Reakcja fanów w każdym wieku na piosenki takie jak "Crystal", "Bizarre Love Triangle", czy "True Faith" nie pozostawia złudzeń, muzyka New Order to wciąż znakomita zabawa. Dźwięki, które dochodziły ze sceny, i brzmienie zespołu nie zdradzały faktów dotyczących wieku muzyków. Jedynie głos Bernarda Sumnera czasami wydawał się już nie tak mocny i wyraźny, a przez to przykryty zanadto przez zespół.

New Order na scenie Open'era sięgnął także po kompozycje zespołu legendy, z którego się wywodzi, czyli Joy Division. Usłyszeliśmy świetnie przyjęte przez publiczność "Isolation", "Transmission" oraz zamykające cały koncert nieśmiertelne "Love Will Tear Us Appart".

Nieco zmarznięta i zmęczona wrażeniami publiczność poderwała się wtedy z całą mocą do tańca i skakania. Chwilę wcześniej podobne emocje towarzyszyły wykonaniu najważniejszego kawałka New Order, czyli przebojowemu "Blue Monday". Długa, hipnotyczna wersja porwała publiczność. Wspaniale jest móc wreszcie usłyszeć na żywo w Polsce takie klasyki. Cieszy, że Open'er podtrzymuje tradycję corocznego zapraszania klasyków muzyki popularnej. Co cieszy jeszcze bardziej, klasyków, którzy znajdują się w bardzo dobrej formie.

Oprócz spektakli wielkich, podniosłych i dojmujących, były też w środowy wieczór występy po prostu bardzo udane.

"Shut up and let me go" - śpiewa Katie White, czyli połówka The Ting Tings, w wielkim przeboju manchesterskiego duetu, ale publiczność zgromadzona pod sceną namiotową ani myślała się zamknąć, ani tym bardziej gdziekolwiek tę żywiołową blondynkę puszczać. Katie White i Jules de Martino we dwójkę - z drobną pomocą - ogarnęli kilkanaście instrumentów (sic!), a uczestnicy show zapominali o bożym świecie i wpadali w taneczny trans do prostych, zadziornych i megachwytliwych piosenek The Ting Tings.

Nam udało się porozmawiać z zespołem i podpytać ich, czy pamiętają swój pierwszy open'erowy występ w 2009 roku.

Któż lepiej nadaje się na World Stage i któż lepiej wyjaśni, na czym polega muzyka świata, od wesołej trupy Gogol Bordello? Zespół multikulturowy, a i to mało powiedziane. Punk firmują muzycy o korzeniach ukraińskich, rosyjskich, żydowskich, chińskich, szkockich, etiopskich (rewelacyjny basista), latynoskich i amerykańskich. Bardowie imigranckiej niedoli, gdy sięgnęli po tak sprawdzone numery jak "Wonderlust King" czy "My Companjera", zmusili do podrygów niemal każdego.

Scena światowa przypadła także amerykańskiej gwieździe rapu. Wiz Khalifa, wsparty przez żywy zespół i DJ-a, nie pozwolił widowni tracić czasu na zamartwianie się aurą (błotne ruchome piaski pod nogami). Już pół godziny przed występem tłum głośno domagał się megahitu "Black & Yellow", skandując jego tytułowe barwy.

W końcu gwiazdor z Pittsburgha wyłonił się zza kulis i z uśmiechem na ustach powitał nas niesamowitym "When I'm Gone". Później było hitowo ("Roll Up", "Young, Wild & Free" czy "Payphone" Maroon 5), klimatycznie ("The Race"!), nie zabrakło też znanych głównie koneserom numerów z licznych darmowych mixtape'ów.

A na koniec dwa single - najnowszy "Work Hard Play Hard", promujący nadchodzący w sierpniu album i oczywiście "Black & Yellow", po którym Wiz na dobre zniknął ze sceny. Zniknął, zostawiając nas z lekkim niedosytem (brak "The Thrill"), butami po kostki w błocie, ale i z odczuciami zdecydowanie pozytywnymi.

Na marginesie koncertów - choć coraz większym marginesie - prezentowane są na Open'erze inne dziedziny sztuki m.in. spektakl teatralny Krzysztofa Warlikowskiego "Anioły w Ameryce". Najbardziej uwagę przykuwała jednak umieszczona w centralnym punkcie miasteczka festiwalowego instalacja Maurycego Gomulickiego - potężny, jaskrawy, kolorowy słup o nieregularnym kształcie. Wreszcie jest miejsce, w którym można się umawiać ze znajomymi!

Z Gdyni: Mateusz Smółka, Michał Michalak, Mateusz Natali

Już teraz zapraszamy do naszego raportu specjalnego na kolejne relacje z tegorocznego Open'era!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy