"Ważne" i "Sacrum" - dwa przeboje, które śpiewała cała Polska. Ostatnio było o niej cicho, ale Kasia Wilk, której głos słyszymy w obu utworach powraca! - Po pandemii jestem bardzo spragniona koncertów, bo przerwa zdeterminowała mnie do częstszego wychodzenia do ludzi - mówi nam wokalistka. W najbliższym czasie pojawi się też w programie "Twoja twarz brzmi znajomo".
Mateusz Kamiński, Interia: Twój wielki triumf miał miejsce na deskach Opery Leśnej kilka lat temu, to od Sopotu "zaczęła" się twoja solowa kariera. Jak wspominasz te wydarzenia?
Kasia Wilk: - Przyjechałam tu w 2008 roku z piosenką "Do kiedy jestem", którą szanuję i lubię do tej pory. Więc mam ogromny sentyment. To była moja pierwsza solowa płyta, moje początki, wręcz raczkowanie. Poprzednie piosenki z Mezem to zupełnie inna historia, bo miałam duże wsparcie w Jacku [Jacek "Mezo" Mejer - przyp. red.]. Jak stawałam do wywiadu albo na scenie, to zawsze miałam z boku kogoś, kto ewentualnie uratuje. Tutaj już zaczęłam stawiać samodzielne kroki i nie do końca wiedziałam, jak ludzie mnie przyjmą.
- Tworzyłam piosenki, które zbierałam w głowie, w sercu przez całe życie, więc one były takie pomieszane, bez spójności. Oczywiście to wcale nie jest wadą, ale to była zbieranina wszystkich stylów, których dotykałam. Więc lubiłam ją totalnie szczerze. To było autentyczne i pewnie dlatego bardzo się spodobała. No i wtedy piosenka "Do kiedy jestem" wywalczyła Bursztynowego Słowika.
- Pamiętam, jaka byłam wtedy fajna. Miałam dwadzieścia parę lat, byłam młoda, energiczna, odważna i nie miałam żadnych kompleksów jeśli chodzi o wygląd, ani o śpiewanie. Po prostu uparcie dążyłam do celu i to było takie super. Teraz mam większą świadomość i uważam na niektóre słowa i dźwięki. Czasem myślę "A może lepiej nie ryzykować, bo już nie sięgnę czegoś?". Mam nadzieję, że wróci stara, dobra, poczciwa Kaśka.
Na jakiś czas zniknęłaś z mediów. Co się wtedy z tobą działo?
- Cały czas żyję ze śpiewania. I to jest mój priorytet. To, że się nie pojawiam w mediach, to nie znaczy, że ta "marchewka" nie rośnie. Ona sobie rośnie pod ziemią, po prostu widać tylko natkę. Biorę udział w ciekawych projektach, daję cały czas solowe koncerty. Właściwie po pandemii już jestem tych koncertów bardzo spragniona, bo przerwa zdeterminowała mnie do częstszego wychodzenia do ludzi. Zatęskniłam i widać ze sceny, że publika także bardzo potrzebuje kultury, tańca. Potrzebuje śpiewu, chce tych pozytywnych wibracji, żeby inaczej znosić rzeczywistość. To jest bardzo, bardzo ważne dla higieny psychologicznej.
Pandemia była strasznym czasem, a z drugiej strony niektórzy w jej trakcie odetchnęli. Jak było z tobą?
- Teraz jestem gotowa na mocniejsze uderzenie. Jak nie teraz, to kiedy? Zobacz, ile się podziało w tym czasie. Ludzie odchodzili, a to carpe diem zaczęło do mnie przemawiać na maksa. Bardzo się ucieszyłam, gdy w pewnym momencie wszystko stanęło. Może kontekst jest słaby i bardzo poważny, ale ja się ucieszyłam, że nie ma ludzi na chodnikach, że zwierzęta odetchnęły, jest spokojnie, że siedzimy ze sobą i możemy się przyjrzeć swoim relacjom, dbać o swoje wnętrze i głowę. Wiadomo, że na początku był trochę strach i panika, a choroba to też nie jest sprzyjający moment na naprawianie swojego wnętrza.
- Nastąpił odpoczynek i przyjrzenie się sobie. Czy ja lubiłam to, co do tej pory robiłam, czy ja to na pewno lubię, czy chcę. Człowiek zaczął mieć coraz więcej kontaktu z sobą, dlatego że nie szedł w automatyzmy. Po prostu zaczął ze sobą gadać. Przynajmniej większość ludzi, których spotkałam, mówiła, że żyła w takim pośpiechu pracy, że nie widzieli relacji ani złych bądź dobrych, ani bałaganu, ani porządku. Po prostu non stop praca, praca. I odpoczynek pozwala się przyjrzeć własnym myślom. To, że się ludziom zaczyna bardziej chcieć, to jest błogosławieństwo tego czasu. Niestety, zabrzmi to brutalnie i bardzo przepraszam, bo wiem, że to był bardzo ciężki okres dla wielu osób. Natomiast mnie poniekąd uratował.
Co się w tym czasie w tobie zmieniło? Zaczęłaś zajmować się czymś innym, szukać nowej pasji?
- Tak, zadawałam sobie pytania co jeszcze poza muzyką umiem, bo całe życie robiłam rzeczy z nią związane - uczyłam się nut, grać na gitarze, skończyłam równolegle z podstawówką szkołę muzyczną, więc nawet nie mam już żadnego dokumentu, żeby robić coś innego. I poza porządkami emocjonalnymi, bo pierwszy raz poszłam np. do terapeuty co było dla mnie bardzo dużą zmianą i odkryciem, wręcz olśnieniem, wpadłam na pomysł, żeby szyć stroje kąpielowe dla trudnych sylwetek. Jestem krawcową, która wyssała talent z mlekiem matki, więc stworzyłam Icewolf. Dla kobiet od kobiety, ponieważ to strój kąpielowy zawsze jest największym problemem dla nas do ubrania. I zaczęłam też morsować, co stało się teraz naszym sportem narodowym.
Dlaczego akurat zdecydowałaś się na stroje kąpielowe?
- Stwierdziłam, że jest grupa kobiet, które właściwie nie rozbierają się na plaży - opalają się w koszulce albo po prostu nie wychodzą na nią żeby zamorsować, bo się wstydzą. Więc wymyśliłam takie "kubraczki do kąpania", które sprawdzają się również do windsurfingu. Ale dlaczego są wyjątkowe? Bo są tak skrojone, że biorą na warsztat każdy rodzaj sylwetki i dziewczyny o przeróżnych kształtach, nie tylko tych idealnych. Właściwie w społeczeństwie jest tylko 5 proc. kobiet, które mają te idealne kształty, więc u mnie znajdą rozwiązanie dla siebie przeróżne sylwetki i będą mogły się w spokoju rozebrać. To pierwszy krok do tego, żeby się zacząć akceptować, lubić, żeby później się poczuć lepiej już bez tego stroju.
Mówi się, że jesteś jedną z najwybitniejszych polskich wokalistek. Czy pracujesz teraz nad jakimś nowym, może całkiem innym niż dotychczas materiałem?
- Po pandemii się okaże, w którą stronę [muzycznie - przyp. red.] mnie ciągnie. Dotąd robiłam popowe utwory, które bardzo lubię. Natomiast teraz chcę poszaleć. Jestem gotowa, bo właściwie nic już nie chcę udowadniać. Nie muszę. A jeśli chodzi o najwybitniejszą wokalistkę, uważam, że to jest rzewne kłamstwo, dlatego że tak - umiem śpiewać, mam petardę w głosie. Ale znam swoje umiejętności i wiem, ile jeszcze pracy przede mną, żeby móc zaśpiewać na przykład piosenki z długimi, spokojnymi frazami, jazz. Ja jeszcze tego nie opanowałam i to nie jest jakaś sztuczna pokora. Naprawdę wiem, że wielu piosenek nie powinnam nawet dotykać, ze względu na to, że po prostu nie udźwignę. Ja mogę szybko i głośno, a cicho i wolno... to już jest problem, więc zwróćcie uwagę (śmiech).
Czeka cię nowe doświadczenie, pojawisz się w programie Polsatu "Twoja Twarz Brzmi Znajomo". Obawiasz się?
- Ja to traktuję jako turbo zabawę. Stwierdziłam, że w tej pandemii siedzę w domu i rzeczywiście dużo rzeczy naprawiłam - zdrowotnie, psychicznie i emocjonalnie. Widzę już jakieś fajne rezultaty, ale właśnie teraz tak mi się zachciało wszystkiego. W metryce pojawiła się czwórka z przodu, więc myślę sobie "Kurczę, kiedy jak nie teraz?".
- No i proszę w myślach tę maszynę losującą, żeby mi wybierała takie snajperskie numery, żebym mogła się sprawdzić w bardzo niekomfortowych warunkach. Takich, żeby mi się nawet noga powinęła, ale przynajmniej żebym sobie powiedziała "Tak Kasia, spróbowałaś" albo "Dałaś radę, wow, super". I to naprawdę podnosi, rozwija.
- Każde wyjście ze strefy komfortu rozwija, a w tym programie wyjść ze strefy komfortu jest nieskończona ilość. Tu przecież nie chodzi tylko o śpiewanie, bo jest jeszcze aktorstwo, taniec, barwa [głosu - przyp. red.], która jest dla mnie bardzo ciężka do osiągnięcia. Przez paręnaście lat pracowałam nad własną, indywidualną i jakaś moja pamięć mięśniowa istnieje. I teraz, kiedy ja muszę zrobić inną barwę, to jest dla mnie turbo nienaturalne i mój głos zaczyna się totalnie źle z tym czuć, zdzierać i ja go dewastuję. I to jest też wyjście ze strefy komfortu. Na pewno odkryję nowe miejsca w głosie. To też jest fajne i będę je wykorzystywać w przyszłości w piosenkach. Myślę, że to zaowocuje bardzo fajnymi dźwiękami.
W kogo najbardziej chciałabyś się wcielić w programie, a kogo nie chciałabyś odgrywać?
- Bardzo wielu postaci się boję. Chciałabym się zmierzyć z klasyką, pójść w jakieś metalowe tematy facetów, poczuć tą energię męską i zobaczyć, jak to jest. Bo tak naprawdę w programie oni "kleją twarz" do głowy. Tylko twoje spojrzenie zostaje i nic poza tym. Nawet tęczówka jest już w innym kolorze. I chciałabym odnaleźć w tym lusterku trochę siebie i poczuć się tą postacią. To jest swoiste rozdwojenie jaźni i czasem można odkryć coś o sobie, związanego z jakimś alter ego.
- Jest więc mnóstwo piosenek, których chciałabym dotknąć, których na pewno na dzień dzisiejszy wiem, że nie umiem, ale ten program jest po to, żeby po prostu się nauczyć. To ciężka praca, codzienne treningi. Nagranie jednego odcinka to są 3 dni, więc jest naprawdę intensywnie. I w tym okresie naprawdę można się nauczyć wielu rzeczy. Więc wierzę w to, że moja pracowitość przyniesie super owoce.