Marek Piekarczyk: Jestem taki sam, jak inni
Gwiazda polskiego rocka. Ma niezwykłą charyzmę. Mówi, że dostrzegł w uczestnikach "The Voice Senior" ogromną wartość. Uważa, że dojrzałość i wynikająca z niej odpowiedzialność są piękne.
Dorota Czerwińska, Tele Tydzień: Przed nami finał "The Voice Senior". Bez wahania przyjął Pan propozycję zostania jurorem w programie?
Marek Piekarczyk: - Na początku miałem pewne opory, ale szybko je pokonałem. Podoba mi się to, że uczestnicy nie są małolatami, które mają parcie na szkło. Nie czują, że za wszelką cenę muszą zrobić karierę. Oni o tym w ogóle nie myślą. Całe życie ciężko pracowali, na nic nie mieli czasu, a teraz otworzyła się przed nimi szansa zrealizowania marzeń.
Czyli nigdy nie jest za późno na to, żeby zacząć śpiewać?
- Nigdy! Życie nie kończy się po 50-tce ani po 60-tce! Jeśli nie usiedliśmy na tyłku w oczekiwaniu na koniec, możemy zdziałać cuda. Ludzie w moim wieku są zahartowani, bo niejedno przeżyli: zimno, strach, zagrożenie wojną, głód itd. Więc dopiero teraz mają o czym śpiewać. I wiele mogą nauczyć młodzież zagubioną w komputerach, smartfonach i innych nierealnych "historiach". Kiedy śliczny dzieciak z wydepilowaną klatą wychodzi na scenę i śpiewa o nieszczęśliwej miłości, to kto mu uwierzy? Dlatego trzeba zmienić myślenie o ludziach starszych. Bo tak naprawdę jesteśmy tacy sami. Wszyscy kiedyś pragnęliśmy miłości, baliśmy się samotności i tęskniliśmy. Wszyscy też obawiamy się pędzącej na oślep cywilizacji.
"The Voice Senior": Trenerzy na planie programu
Pod koniec 2019 roku na ekranach Telewizji Polskiej zagości nowy format – „The Voice Senior”. W trenerskich fotelach zasiądą: Urszula Dudziak, Alicja Majewska, Andrzej Piaseczny i Marek Piekarczyk. Prowadzącą program została znana z programów „Rolnik szuka żony” i „Sanatorium Miłości” Marta Manowska oraz Tomasz Kammel, który prowadził już „The Voice of Poland” i „The Voice Kids”. Zobacz zdjęcia z planu programu!
A jak wspomina Pan bycie trenerem w "The Voice of Poland" (2013-2014)?
- Zrobiłem tam swoje. I jestem wygranym, bo po pierwsze wszyscy mnie poznali. Także ci, którzy myśleli, że Piekarczyk to szarpidrut, jakiś typ wrzeszczący albo satanista. A ja pokazałem, że jestem taki, jak inni i mam poglądy, które chronią pewnych wartości. Teraz, gdy idę
ulicą, przechodnie uśmiechają się i mówią mi "dzień dobry". Ale największym zyskiem jest poznanie całej ekipy programu, również z drugiej strony kamery. Dziś są moimi przyjaciółmi.
Pana zdaniem uczestnicy talent show powinni śpiewać covery czy własne utwory?
- Nie używam tego słowa. Gdy byłem malarzem pokojowym w Nowym Jorku, cover to był pokrowiec, który zakładało się na fortepian, żeby nie ochlapać go farbą. Natomiast uważam, że wiele piosenek z całego świata to skarby dla naszych wokalistów. Czemu więc nie mieliby śpiewać ich po polsku? Przecież my w tym języku myślimy, marzymy i kochamy.
Bardzo wiele Pan przeżył. Ile zawodów Pan wykonywał?
- Ktoś policzył, że 46, ale ja myślę, że trochę więcej. Nie marnowałem czasu na robienie rzeczy, których nie lubiłem. Uważam to zresztą za moją najlepszą cechę. Rodzice nauczyli mnie, żeby pracować dokładnie, precyzyjnie i cierpliwie. Ale nie jak niewolnik, tylko jak człowiek twórczy. Dzięki temu żyję i miałem mnóstwo zajęć, z których najbardziej lubiłem ceramikę. Będąc samoukiem, potrafiłem zbudować trzy
rodzaje pieców: elektryczny, węglowy i gazowy. Gdy moi koledzy wracali z tras koncertowych, nie wiedzieli, co ze sobą zrobić. A ja zamykałem się w pracowni ceramicznej i toczyłem dzbanki w towarzystwie szmeru pieca.
Żadna praca nie hańbi?
- Mężczyzna, który chce mieć dom i rodzinę, musi pracować. I nie ma zmiłuj, nawet depresja nie jest usprawiedliwieniem. W Nowym Jorku
siedziałem siedem lat. Zajmowałem się m.in. azbestem i pracą na dachach wieżowców. Było tak gorąco, że można było usmażyć się żywcem. Nie wstydzę się tego. A teraz remontuję nasz prawie stuletni dom w Bochni. Wymieniłem już instalacje, ściany, podłogi i sufity. Właśnie przyszedł czas na poważne zmiany w pokoju mojego 10-letniego synka Filipka według jego projektu. "Tatuś, dzieciństwo mi się skończyło i chcę mieć pokój jak prawdziwy mężczyzna" - oznajmił.
Rodzina jest najważniejsza?
- Naturalnie! Ile czasu mężczyzna mógłby samotnie leżeć, patrzeć w niebo i łowić ryby? Z moją żoną Kasią jesteśmy razem ponad 16 lat i jest nam ze sobą dobrze.
Utrzymuje Pan kontakt ze swoimi dorosłymi dziećmi?
- Tak, ale one mieszkają za granicą. Maciek w Irlandii, gdzie ożenił się z Brazylijką i zrobił mnie dziadkiem, bo mam fantastyczną, pięcioletnią wnuczkę Lili. A córka Sonia mieszka w Nowym Jorku i jest piękną, mądrą kobietą. Kiedyś pracowała na Wall Street, ale rzuciła biznesy i wybrała zawód z misją. Dziś jest jedną z najbardziej cenionych pielęgniarek w NY. Często odwiedza mnie w Polsce. Kochamy się bardzo.