Reklama

Zabiła go presja i stres?

"Modlę się do Boga, by dusza Michaela znalazła się w niebie" - mówi izrealski iluzjonista Uri Geller, który przyjaźnił się z Michaelem Jacksonem w latach 90.

Zmarły w czwartek, 25 czerwca, "Król Popu" był nawet świadkiem na ślubie Gellera.

"Michael doświadczał ostatnio wielkiej presji. Oczekiwania wobec jego powrotu były ogromne. Naraziło go to na ogromny stres" - uważa iluzjonista i w tym upatruje przyczyny śmierci Jacksona.

"Decyzja o powrocie na scenę nie była błędem, błędem była liczba występów (50 - przyp.red.). Powinno być ich maksymalnie 10" - twierdzi Uri Geller.

Zdaniem kontrowersyjnego iluzjonisty, "Jacko" chciał dopracować do perfekcji każdy, najmniejszy element swoich powrotnych występów w Londynie. Presja otoczenia w połączeniu z presją, którą sam na siebie nałożył okazały się, według Gellera, mieszanką, która doprowadziła do tragedii.

Reklama

Michael Jackson nie żyje - zobacz raport specjalny.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Michael Jackson | stres | presja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy