Selah Sue w Krakowie. Bardzo smaczna czekoladka

Utalentowana i urocza Belgijka Selah Sue koncertem w krakowskim klubie Studio rozpoczęła minitrasę po Polsce, obejmującą łącznie pięć koncertów.

Koncertem w Krakowie Selah Sue zaczęła minitrasę po Polsce - fot. Jacek Bednarczyk
Koncertem w Krakowie Selah Sue zaczęła minitrasę po Polsce - fot. Jacek BednarczykPAP

- A to, proszę pana, jakaś impreza dzisiaj? - zagaił uprzejmie taksówkarz.
- Koncert, proszę pana - odparłem zgodnie z prawdą.
- A kto gra? Gwiazda jakaś? - dopytywał kierowca.
- Selah Sue. Belgijka taka. Blondynka. Młoda. Choć nie aż tak. Trochę soulu, ale też i reggae. Pięć koncertów w Polsce gra. We Francji też ją bardzo lubią - słysząc siebie, zdawałem sobie sprawę, jak daremne są moje próby.
- A to nie znam.

Wtem olśnienie. No przecież.

- W reklamie Kinder Bueno, proszę pana, śpiewa - zatriumfowałem i tylko czekałem, aż nad taksówkarzem pojawi się i rozbłyśnie żarówka starego typu, nie ta unijna.
- A nie, reklam to ja, proszę pana, raczej nie oglądam.

W krakowskim klubie Studio frekwencja idealna: ani pustawo, ani ścisk. Dużo ludzi, ale nie tak, żeby szpilki nie dało się wetknąć.

Każdemu wchodzącemu widzowi miłe panie wręczały... Kinder Bueno (nie, ten tekst nie jest sponsorowany).

Ale sprowadzić Selah Sue do czekoladki byłoby czymś wysoce niesprawiedliwym, bo jej talent zdecydowanie wykracza poza 30 sekund telewizyjnej reklamówki.

Utalentowana Belgijka bierze gitarę, zamyka oczy, włącza wiatraczek rozwiewający jej włosy (bardzo malowniczy widok) i całkowicie zatraca się w piosenkach, dygocząc, kiwając się, strojąc dziecinne miny. Jej wokal, należący do rodziny skrzekliwych, nie jest ani tak głęboki jak ten Amy Winehouse ani tak potężny jak u Adele. Ale wyróżnia się, zapada w pamięć, hipnotyzuje.

Podczas środowego (12 grudnia) koncertu w Krakowie spóźniona pół godziny Selah Sue żonglowała nastrojami niczym wytrawny kuglarz. Potrafiła w jednej sekundzie porzucić pełną skupienia balladę i oddać się intensywnemu rapowaniu. Raga-rytmy co chwilę zmieniały się na prowadzeniu z soulową finezją; akustyczna gitara ustępowała miejsca wibrującym, przeszywającym basom, by niewiele później znów wrócić na pierwszy plan.

Na tej karuzeli Selah Sue czuła się doskonale - żadnych zawrotów głowy - a biorąc pod uwagę jej temperament, można przypuszczać, że hamując nieco tę zabawę, zaczęłaby się po prostu nudzić.

Belgijka potwierdziła to, o czym fani wiedzieli już od dawna: że Selah Sue to nie tylko Kinder Bueno. Ba, nie tylko "This World", "Raggamuffin" i "Crazy Vibes". Całe szczęście, bo nie ma nic bardziej irytującego dla artysty jak publiczność przewracająca oczami w oczekiwaniu na znany im przebój. Tutaj żadnego przewracania oczami nie było.

Michał Michalak, Kraków

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas