Robbie - mistrz zwrotów akcji
Wtorkowy, telewizyjny występ Robbiego Williamsa oglądano na żywo w 250 kinach w 23 krajach. To największa transmisja koncertu w historii. Ale co ważniejsze - to powrót Brytyjczyka na świecznik po licznych perturbacjach.
Trudno znaleźć patent na ogarnięcie kariery Robbiego Williamsa. Tu nie ma żadnych prawidłowości, to nieustannie zderzające się sukcesy i porażki, sinusoida gorszych i lepszych okresów, momentów, kiedy był na ustach całej Anglii, jak i momentów, kiedy nie wiadomo było, co się z nim dzieje.
Rzućmy szybko okiem na niektóre etapy tej kariery, by mieć namiastkę zjawiska, o którym mówimy: boysband, odejście z boysbandu, ogromny sukces pierwszych płyt, epickie koncerty, swingowy repertuar, narkotyki, kobiety, kolejne epickie koncerty, lecz coraz słabsze płyty, nieudana próba podboju Ameryki, odwyk, tropienie UFO, powrót po trzech latach, popsuty występ w telewizji, świetny występ w telewizji.
Jako nastoletni członek Take That robił wszystkie obciachowe rzeczy, jakie robi się w boysbandach. Jego ówczesna działalność naznaczona była tandetą. Wydawał się, jak pozostali wokaliści grupy, marionetką z plastiku, której zachowanie przyprawiało o mdłości wszystkich za wyjątkiem fanek wyklejających pokoje ich plakatami.
Kiedy odszedł z Take That, okazało się, że potrafi śpiewać. Później wyszło na to, że ma całkiem niezłe piosenki (głównie dzięki Guyowi Chambersowi). Kiedy zdaliśmy sobie sprawę, że Williams posiada osobowość i charyzmę, całe wyobrażenie o nim stanęło na głowie. Tymczasem Wyspy jak długie i szerokie śpiewały już "Angels", "Old Before I Die" czy "She's The One" i tłumnie uderzały na jego koncerty.
Dziś nikt nie postrzega Robbiego przez pryzmat boysbandu, znacznie silniejszy i bardziej sugestywny jest widok szalejącego na scenie showmana i setek tysięcy zakochanych w nim fanów podczas występów na Slane Castle, w Knebworth czy na Live 8.
Zobacz "Feel" w wersji live:
Williams połączył dobry pop ze swoją czarującą osobowością. Na scenie widzimy faceta, który jest diabelsko pewny siebie, ma naturę gawędziarza, ale broń Boże nudziarza, całuje się z fankami, biega, skacze, tańczy, schodzi do widowni, popisuje się niemal cyrkowymi sztuczkami i w tym wszystkim potrafi jeszcze doskonale zaśpiewać na żywo (Robbie stroni od playbacku).
Brytyjczyk podarował światu więcej popowych perełek niż Enrique Iglesias i Ricky Martin razem wzięci. "Supreme", "Feel", "Eternity", "Come Undone", "Let Me Entertain You", "Kids", "The Road To Mandalay", wspomniane już "Angels" - mało?
Oprócz wypuszczania kolejnych bardzo zgrabnych kompozycji, Williams-celebryta świetnie się też bawił. Oto jak podrywał prezenterkę podczas wywiadu na żywo:
Mimo to coś się popsuło. Albumy "Intensive Care" z 2005 roku i "Rudebox" z 2006 roku zostały chłodno przyjęte przez krytykę, nie sprzedawały się też najlepiej. Jeszcze przed wydaniem tych płyt, a po gigantycznym sukcesie w Europie, Robbie próbował zrobić karierę w Stanach. Pokazywał się w prestiżowych programach telewizyjnych (m.in. u Jaya Leno), zagrał kilka koncertów. Jednak płyta "Escapology" dotarła najwyżej na 43. miejsce zestawienia najpopularniejszych albumów w USA. Ten wynik to klęska, nawet przez różowe okulary.
Ostatnie trzy lata to niemal całkowite zniknięcie Robbiego Williamsa. Dochodziły nawet pogłoski o możliwym końcu kariery. Wreszcie, w połowie 2009 roku, przerwał milczenie. Ujawnił szczegóły nowej płyty "Reality Killed The Video Star" (premiera 9 listopada), a we wrześniu pokazał światu singel "Bodies" (
zobacz teledysk
), który zwiastuje powrót wokalisty do wysokiej formy.
Jednak żeby nie było zbyt wesoło, pierwszy występ na żywo po trzyletniej przerwie, okazał się klapą. Najpierw Williams siłował się z zablokowanym wejściem na scenę, a kiedy już się na niej znalazł, fałszował jak nie on. Do tego wydawał się dość mocno pobudzony, co wywołało spekulacje na temat jego diety.
No i jak to Williams, w kolejnym występie oczywiście się odkuł. W programie "Electric Proms" stacji BBC, pokazał na co go stać na oczach brytyjskich telewidzów i 250 sal kinowych z 23 krajów świata.
Co będzie dalej? Wbrew pozorom odpowiedź jest bardzo łatwa i nasuwa się automatycznie po prześledzeniu kariery Robbiego Williamsa - będzie albo wielka klapa albo wielki triumf. Ten człowiek nie zna odcieni szarości.
Michał Michalak
Zobacz teledyski Robbiego Williamsa na stronach INTERIA.PL.