Przewodnik rockowy: Dżentelmen Robert Palmer

Jerzy Skarżyński (Radio Kraków)

10 lat temu, 26 września 2003 roku zmarł Robert Palmer. Z tej okazji sylwetkę wokalisty przypominamy w kolejnym odcinku "Przewodnika rockowego".

Robert Palmer zmarł w wieku 54 lat - fot. Everett Collection
Robert Palmer zmarł w wieku 54 lat - fot. Everett CollectionEast News

Mam wrażenie, a może nawet pewność, że artysta, o którym dziś pogawędzę, większości słuchaczy muzyki niepoważnej kojarzy się albo z pięknymi i przeseksownymi brunetkami (Patty Kelly, Julie Pankhurst, Mak Gilchrist, Julia Bolino oraz Kathy Davis) w diabelnie wyrazistym makijażu, w bardzo "małych czarnych", o cudownie zgrabnych nogach i z instrumentami w rękach, które stanowiły ozdobę teledysku do hitu "Addicted To Love", albo z pełnym ciepła przebojem "I'll Be Your Baby Tonight", który z klasą zaśpiewał z towarzyszeniem tak kiedyś lubianego UB40. No to o kogo chodzi? Oczywiście o Roberta Palmera!

Robert Allen Palmer urodził się 19 stycznia 1949 r. w miasteczku Batley, w West Yorkshire, w Anglii. Jego tato, co chyba ciekawe, był oficerem wywiadu brytyjskiej marynarki wojennej i dlatego do 1959 r. mieszkał z rodziną na Malcie. Tam jedną z jego nielicznych rozrywek (obok picia z kolegą komandorem Bondem, Jamesem Bondem) było słuchanie muzyki nadawanej przez amerykańską wojskową rozgłośnię radiową. Potem rodzina zamieszkała w położonym nad Morzem Północnym ekskluzywnym kurorcie Scarborough.

Od tej pory, Robert chadzał do miejscowej szkoły i słuchał z rodzicielem jego ulubionego bluesa, soulu oraz jazzu. Muzyka musiała chłopca rzeczywiście zafascynować, bo już jako piętnastolatek, przyłączył się do działającego w jego "budzie" zespołu o nazwie The Mandrakes. Natomiast jego profesjonalna kariera zaczęła się wraz z zastąpieniem w 1969 r. wokalisty Jessa Rodena w bluesowym The Alan Bown! (jedna z emanacji ciekawego The Alan Bown Set). Zaraz potem Palmer przyłączył się do bardzo interesującej formacji jazz-rockowej Dada (która po nagraniu jednej płyty zmieniła nazwę na Vinegar Joe).

Wraz z nią, jako gitarzysta i współwokalista, obok świetnej Elkie Brooks, w latach 1971-74, nagrał trzy cenione, choć średnio popularne albumy: "Vinegar Joe", "Rock'n Roll Gypsies" i "Six Star General".

W 1974 r., po rozpadzie Vinegar Joe, Robert Palmer zaczął karierę solową. Ta w następnych sześciu latach wywindowała go do pozycji artysty cenionego, ale pozostającego o krok od statusu gwiazdy. W owym czasie śpiewał i nagrywał muzykę łączącą bluesa z urockowionym soulem oraz... reggae. W efektach fonograficznych oznaczało to 7 longplayów: "Sneakin' Sally Through the Alley" z 1974 r.; "Pressure Drop" - 1975; "Some People Can Do What They Like" - 76; "Double Fun" - 78; "Secrets" - 79; "Clues" - 80 i wreszcie "Pride" z 1983, a także sporo singli, m.in. z hitami: "Every Kinda People", "Bad Case Of Loving You (Doctor, Doctor)", "Johnny and Mary" oraz "Looking For Clues".

W owej dekadzie, co też warto odnotować, współpracował (na różne sposoby) z tak ważnymi artystami jak: Randy Crawford, Amy Grant i Andy Fraser (eks-Free) czy producenci Chris Frantz (Talking Heads) i Gary Numan.

W 1983 r. doszło do, jak się okazało, bardzo ważnego spotkania. Otóż 23 lipca, w Birmingham, na stadionie Aston Villa, dla 18-tysięcznej publiczności, Robert Palmer zaśpiewał gościnnie na dobroczynnym koncercie (dla wspierającej osoby niepełnosprawne intelektualnie organizacji "MENCAP"), który dał szalenie wówczas popularny Duran Duran.

I to właśnie wtedy zaczęła się jego przyjaźń z członkami tego zespołu, co w rok później zaowocowało powstaniem supergrupy The Power Station. Użycie odkreślenia "supergrupa" jest w pełni uzasadnione, bo do jej składu, obok Palmera weszli: gitarzysta Duran Duran - Andy Taylor, jego brat, basista Duran Duran - John Taylor i perkusista, kierowanej przez Nile Rodgersa formacji Chic - Tony Thompson (ten grał też z Madonną, Rodem Stewartem, Mickiem Jaggerem, Davidem Bowie i... Led Zeppelin podczas ich nieszczęsnego występu na Live Aid). Niewiele później ukazał się debiutancki krążek ich projektu ("Power Station"), który odniósł spory sukces komercyjny, ale nie wzbudził zachwytów wśród krytyki.

Tyle tylko, że owo powodzenie sprawiło iż Palmer stał się wreszcie prawdziwą gwiazdą. Efekt - jego kolejny album solowy - "Riptide" zyskał wielką popularność. To akurat wtedy pojawił się wspomniany we wstępie teledysk, który wywindował "Addicted To Love" na szczyty list bestsellerów i sprawił, że Palmer otrzymał za niego MTV Video Music Awards oraz Grammy (za najlepszą rockową partię wokalną).

Zobacz teledysk "Addicted To Love":

Sukcesy które odniósł w tamtym czasie, przyniosły mu na tyle spore pieniądze, że artysta osiedlił się na stałe, w przebudowanym na mieszkanie starym młynie w szwajcarskim Lugano i aby nie musieć daleko dojeżdżać do pracy, zbudował sobie obok studio nagraniowe. Tu zaczął eksperymentować z łączeniem bossa nowy z rockiem (album "Heavy Nova"). Zaraz potem udało mu się powtórzyć sukces "Addicted To Love" i nie tylko wprowadzić na szczyt amerykańskiej listy przebojów kolejną piosenkę - "Simply Irresistible", ale także po raz drugi zdobyć Grammy Awards! A do tego czytelnicy magazynu "Rolling Stone" uznali go za... najlepiej ubraną gwiazdę rocka na świecie!

Wspominam o tej "głupotce" nie tylko ze względu na niezwykłe znaczenie owego tytułu, ale dlatego, że warto tu wspomnieć, iż Robert Palmer (podobnie zresztą jak inny mistrz - Bryan Ferry) na scenie nosił się bardzo elegancko, w stylu typowym dla prawdziwego dżentelmena. Np. smoking, elegancka koszula, krawat itd.

W 1990 r. Robert Palmer wydał kolejny długograj - "Don't Explain", który przyniósł, już wspomnianą, a nagraną wspólnie z UB40 kompozycję Boba Dylana - "I'll Be Your Baby Tonight" i jeszcze jeden odświeżony przebój, piosenkę - "Mercy Mercy Me" z repertuaru Marvina Gaye. Natomiast następne lata owej dekady, to jeszcze trzy albumy: "Ridin' High" z 1992; "Honey" z 1994 oraz "Rhythm & Blues" z 1999 i kilka przebojów z moim ulubionym "Know by Now" na czele. A co do owej przerwy dzielącej dwa ostatnie krążki, to związana ona była m.in. reaktywowaniem The Power Station, które zaowocowało płytą "Living in Fear" (1996).

Zapewne ktoś nie znający biografii Roberta Palmera, zastanawia się dlaczego o kimś mającym tak znaczące sukcesy artystyczne jest dziś "tak cicho". Odpowiedź jest równie prosta, co smutna. Otóż 26 września 2003 r., w czasie urlopu, w Paryżu, w hotelu Warwick Champs-Elysées przy rue de Berri, mający wtedy zaledwie 54 lata artysta nagle dostał zawału serca i... zmarł w swoim pokoju! Został pochowany w Lugano (choć, doszukałem się także informacji, że jego prochy spoczęły - na życzenie rodziny - w oficjalnie nieujawnionym miejscu w Londynie). Niewiele przed śmiercią ukazał się jego ostatni LP - bluesowa płyta "Drive".

Ponieważ poza tym, że Robert Palmer był wybitnym artystą, był także... człowiekiem, to wypada słów kilka poświęcić jego życiu prywatnemu. A to, w przeciwieństwie do losów wielu jego kolegów po fachu, nie obfitowało w wybryki, więc można je zamknąć w kilku prostych zdaniach. Tyle tylko, że ów fakt, w żaden sposób nie powinien rzutować na naszą ocenę jego przemknięcia się przez dzieje, bo nie każdemu do szczęścia jest potrzebny nadmiar wrażeń (ekscesów).

A zatem, Robert, mimo że jak ognia unikał przypadkowych przygód (groupies), był jednak dwukrotnie żonaty: w latach 1974-1978 z Shelly Putmana, z którą mieli trójkę dzieci - Anthony'ego, Annę i Martina i w latach 1979-1999 z Susan Eileen Thatcher (doczekali się parki: Jamesa i Jane). Później spotykał się z kilkoma paniami, a w ostatnich latach życia związany był zawodowo i prywatnie ze swoją asystentką - Amerykanką Mary Ambrose.

Jednak rola Ambrose w jego życiu pozostaje nie do końca jasna, czego potwierdzeniem jest m.in. fakt, że po śmierci artysty doszło do długotrwałej batalii sądowej, którą o części spadku po nim toczyły z nią dzieci Roberta Palmera.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas