"Glee": Rewolucyjne karaoke
18 lutego polska wersja kanału Fox rozpocznie emisję niezwykle popularnego w USA muzycznego serialu "Glee". Równolegle w sprzedaży pojawi się u nas płyta z piosenkami, które można usłyszeć w odcinkach pierwszej serii. Z tej okazji nad fenomenem "Glee" warto się pochylić.
Twórca serialu, Ryan Murphy, początkowo chciał zrobić film. Przez kilka lat chodził ze swoim pomysłem do hollywoodzkich producentów, jednak bez efektów. Miał zamiar wykorzystać swoje doświadczenie ze szkolnego chóru, chciał zaproponować musical lekki, pełen humoru i zarazem edukacyjny - uczący tolerancji i przypominający zakurzone skarby amerykańskiej piosenki. Musical będący wielkim, roztańczonym karaoke - bez kompozycji pisanych specjalnie na potrzeby filmu. Coś dla dzieciaków i dla dorosłych.
Producenci nie widzieli jednak w tym pomyśle potencjału, szczególnie że furorę robił wtedy "High School Musical".
Na fali "Idola"
Zdesperowany Murphy, za namową przyjaciela, przepisał cały scenariusz na nowo pod kątem serialu telewizyjnego. Kilkanaście godzin po otrzymaniu maila, telewizja Fox zaproponowała rozmowę w sprawie kontraktu.
"To coś nowego w telewizji, w której oglądamy facetów ze spluwami, science-fiction czy zabieganych prawników. To zupełnie nowy gatunek. To rodzaj karaoke dla całych rodzin" - ekscytował się Murphy po podpisaniu umowy. Reżyser i scenarzysta "Glee" nie ukrywa, że jego największą inspiracją była wielka popularność programu "Idol".
Serial okazał się spektakularnym sukcesem. Przygody członków chóru New Directions, którzy w szkole mają status cieniasów, przyciągają co tydzień przed telewizory ponad 10 milionów Amerykanów. Jak na serial - wynik wcale nie oszałamiający. Jak na serial o charakterze musicalowym - wynik imponujący. Dodajmy też, że podczas specjalnego odcinka po finale rozgrywek futbolu amerykańskiego widownia w najlepszym momencie sięgnęła aż 39,5 mln, co jest rekordem w krótkiej historii serialu.
"Glee" to jednak nie tylko błyskotliwe połączenie musicalu, komedii i dramatu obyczajowego, to nie tylko serial opowiadający o nastolatkach występujących w szkolnym chórze i ich nauczycielach. To również rewolucja na rynku muzycznym.
Prześcignęli The Beatles
Zaraz po emisji każdego odcinka, do internetowego serwisu iTunes trafiają wszystkie covery, które pojawiły się na ekranie. Wykonują je młodzi aktorzy z serialu, nieznani wcześniej szerokiej publiczności. Utwory często otrzymują zupełnie nową aranżację, nierzadko są też łączone z inną piosenką (tzw. mash-ups). Jeden singel z "Glee" kosztuje dolara i 30 centów. Zainteresowanie jest gigantyczne.
Dość powiedzieć, że od początku sprzedano ponad 21 milionów singli oraz dziewięć milionów albumów z muzyką z tego serialu! Co więcej, na prestiżowej liście przebojów "Billboard Hot 100" obsada "Glee" umieściła 113 utworów, najwięcej w historii zestawienia, więcej niż Beatlesi czy Elvis Presley!
Zobacz niezwykłe wykonanie "Imagine" Johna Lennona:
Twórcy "Glee" wymyślili więc wspaniały model biznesowy, dzięki któremu co tydzień wrzucają do sieci po kilka nowych singli, promowanych w serialu. I choć obiecałem sobie, że nazwisko inżyniera na M. z "Rejsu" tu nie padnie, to na pewno należy zauważyć, że działa tutaj mechanizm lubienia piosenek, które się już zna. Nie trzeba czekać, aż jakaś gwiazda łaskawie zaśpiewa utwór innej gwiazdy. Dziś "Glee" to największa i najsprawniejsza fabryka coverów.
Repertuar
Jednak zawężanie muzycznego aspektu tego serialu do zarabiania ogromnych pieniędzy byłoby dla jego twórców krzywdzące. Autorzy i obsada "Glee" robią przecież fantastyczne covery. Ostatnio nie bali się połączyć "Thrillera" Michaela Jacksona z singlem "Heads Will Roll" nowojorskiej grupy Yeah Yeah Yeahs! Wyszło brawurowo i jednocześnie z klasą.
Aranżacje numerów są konstruowane z pietyzmem, imponuje też świeże spojrzenie - "Teenage Dream" (z repertuaru Katy Perry) zostało z polotem wykonane przez męski chór a capella, a "Poker Face" - wylansowany przez Lady GaGę - przerobiono na fortepianową balladę.
Zobacz "Teenage Dream" w "Glee":
"Glee" nie idzie po linii najmniejszego oporu i nie przerabia jedynie największych hitów. Serial, zgodnie z pierwotnym zamysłem Murphy'ego, głęboko przekopuje historię amerykańskiej (i nie tylko) muzyki rozrywkowej. W pierwszej serii zaprezentowano na przykład zupełnie zapomniany numer Davida Geddesa - "Run Joey Run" z 1975 roku.
W serialu mogliśmy także usłyszeć m.in. "Don't Stop Believin'" Journey, "Take A Bow" Rihanny, "Somebody To Love" Queen, "Keep Holding On" Avril Lavigne, "Smile" Charliego Chaplina i "Smile" Lily Allen, "You Can't Always Get What You Want" The Rolling Stones, "Imagine" Johna Lennona, "Valerie" Amy Winehouse, "One Of Us" Joan Osbourne czy wreszcie utwory z musicalu "The Rocky Horror Show".
Każdy cover jest w serialu prezentowany jak teledysk - mamy dynamiczny montaż, mamy interesujące układy choreograficzne. To zręcznie nakręcone obrazki, które mogą śmiało funkcjonować jako odrębne, telewizyjne dzieła. W pojedynczym odcinku oglądamy średnio po pięć coverów.
Przywrócono piosenkom tekst
Zasługi "Glee" dla amerykańskiej kultury to nie tylko eksplorowanie dorobku światowej muzyki rozrywkowej.
Pomijając już tak oczywistą rzecz, jak promowanie edukacji muzycznej w szkole (po sukcesie serialu powstało mnóstwo licealnych chórków), "Glee" przywróciło też piosenkom tekst. Covery w serialu wplecione są w konkretne sytuacje, są częścią fabuły. Dzięki temu widz dostrzega, że utwór opowiada "o czymś", że słowa nie są tylko określoną liczbą sylab, które mają się dobrze komponować z dźwiękami.
"Glee" wyciąga z utworów ich uniwersalność, umieszcza je często w zaskakujących kontekstach, co w efekcie nadaje ich warstwie słownej zupełnie nowy wymiar. To zachęta do wsłuchiwania się w piosenki, do odbierania ich w sposób bardziej świadomy.
Coldplay zmienił zdanie
Inteligentna zabawa z utworami i popularność nowego formatu sprawiły, że "Glee" zostało obsypane pochwałami również przez gwiazdy muzycznego show-biznesu. O serialu w samych superlatywach wypowiadali się m.in. Elton John, Lady GaGa, Madonna, Britney Spears, Josh Groban (Spears i Groban wystąpili tam gościnnie, Madonna i GaGa miały specjalne, poświęcone im odcinki z ich największymi przebojami), Hayley Williams czy Billy Joel.
Bardzo chwaliła sobie występ w jednym z odcinków znana aktorka Gwyneth Paltrow, która ostatnio coraz śmielej zdradza muzyczne aspiracje. W "swoim" odcinku z polotem wykonała przebój "Forget You" z repertuaru Cee Lo Greena. Kilka miesięcy później wystąpiła z nim w duecie na rozdaniu nagród Grammy, czyli "muzycznych Oscarów".
Zobacz Gwyneth Paltrow w "Glee":
Są też oczywiście tacy, którzy kontestują szał wokół "Glee", m.in. Slash czy Damon Albarn. Ciekawa historia wiąże się z zespołem Coldplay, który początkowo odrzucił prośbę autorów "Glee" o wykorzystanie ich piosenek w serialu. Gdy jednak członkowie grupy obejrzeli kilka odcinków, zmienili zdanie i sami wyszli z inicjatywą, by ich przeboje wykorzystane zostały w serialu. Przypomnijmy zresztą, iż wspomniana przed chwilą Gwyneth Paltrow prywatnie jest żoną lidera Coldplay, Chrisa Martina.
Gdy Ryan Murphy zaatakował Kings Of Leon za to, że nie zgodzili się na użycie ich kompozycji ("Pieprzcie się Kings Of Leon! To zapatrzone w siebie dupki, które straciły wielką szansę"), ci tłumaczyli się gęsto, że odmówili, gdyż nie widzieli ani jednego odcinka.
"Oni chyba nie potrafią zrozumieć, że 7-letni dzieciak może dzięki 'Glee' chwycić za instrument lub zacząć śpiewać. Tylko dlatego, że zobaczy swoich rówieśników wykonujących piosenkę Kings Of Leon" - kontynuował szarżę przeciwko zespołowi Ryan Murphy. Trudno oszacować wizerunkowe straty Kings Of Leon po tej awanturze, ale z pewnością PR-owiec formacji zachwycony nie był.
Sława
Na sukcesie "Glee", co oczywiste, zyskali także aktorzy tego serialu. Aktorzy, ale też jednocześnie wokaliści i tancerze, bo to przecież oni nagrywają wszystkie utwory i wykonują układy choreograficzne.
Obsada "Glee" miała okazję wystąpić dla prezydenta Baracka Obamy, jego rodziny i 30 tysięcy dzieci podczas Wielkanocy 2010 roku. Niedawno bohaterowie serialu zaprezentowali się także podczas finału brytyjskiego "The X Factor" - ich występ oglądało 20 milionów Brytyjczyków!
Matthew Morrison, który gra rolę nauczyciela hiszpańskiego i trenera szkolnego chóru, podpisał w ubiegłym roku kontrakt płytowy - jego album ukaże się w marcu. Nad wydawnictwem, razem z Morrisonem, pracuje sam Elton John.
Z kolei niezwykle utalentowana Lea Michele - gra przemądrzałą Rachel - kilka miesięcy po premierze "Glee" została umieszczona w rankingu najbardziej wpływowych kobiet w USA!
Jak donosiły amerykańskie serwisy plotkarskie, oprócz popularności młodzi aktorzy zyskali również znaczącą podwyżkę.
Rewolucja
Celebrowanie piosenek - tak najkrócej można określić rewolucję, jaką na naszych oczach przeprowadza serial "Glee". Do przeszłości odchodzi "myślenie albumami", postrzeganie muzyki przez pryzmat 60-minutowej całości, obserwowanie jej jako zamkniętej, skończonej całości, którą wiarygodnie i pięknie przedstawiać może tylko jej autor. W epoce iTunesa obowiązuje "myślenie piosenkami", które można wciąż na nowo odkrywać, które można umieszczać w różnych kontekstach, łączyć ze sobą, mieszać. Z każdym udanym coverem w "Glee", rośnie przyzwolenie na traktowanie piosenek jak ciasta, z którego można upiec najróżniejsze przysmaki. I jestem pewien, że Florence Welch nie obraża się widząc, jak załoga "Glee" opowiada "Dog Days Are Over" po swojemu.
Serial Murphy'ego uświadamia nam, że utwór należy nie tylko do artysty, ale i do odbiorcy, że słuchanie muzyki może być czymś kreatywnym, że możemy nadawać piosenkom własne znaczenia, a nie tylko te zamierzone przez autora.
Michał Michalak