Erykah Badu: Więcej niż religia
Na sobotnim koncercie w warszawskim Amfiteatrze w Parku Sowińskiego królowa neo-soulu pokazała wiele twarzy. Była szamanką w transie, uduchowioną rewolucjonistką, pocieszną łobuzką, zmysłową kocicą i najbardziej funkową dziewuchą na wschód od Missisipi jednocześnie. Bezbłędna w każdym swoim wcieleniu, dała rewelacyjny koncert.
Jest godzina 21. Parno, że trudno złapać głębszy oddech i do tego dokuczają komary, więc ludzie zaczynają się lekko niecierpliwić. Planowo gwiazda wieczoru powinna grać już od 30 minut. Publika zaczyna zachęcać ją do wyjścia klaskaniem do bitu. Wśród audytorium wydają się dominować kobiety, pełen ich przekrój - od dziewczyn z tlenionym irokezem i w długaśnych, rozciągniętych koszulach po stateczne panie z trwałą i mężem do podpierania się.
Parę minut później wiadomo, że za chwilę się zacznie. Didżej puszcza "O.P.P." Naughty By Nature (część zebranych wykrzykuje nawet "Yeah, You Know Me!" z refrenu), a instrumentaliści się przygotowują. Band zaczyna grać. Błyskawicznie łapie groove, ale Badu wciąż nie widać.Wreszcie wychodzi - w kapeluszu na głowie, w luźnej szacie, z burzą długich włosów. Wiotką, upstrzoną biżuterią dłonią sięga do statywu z mikrofonem, z przymkniętymi oczami śpiewa. Po plecach przechodzą ciarki. I do końca występu będą przechodzić jeszcze kilkukrotnie.
Zestaw piosnek został ułożony tak, żeby pokazać wszechstronność wokalistki. Pozwolił jej zademonstrować głos i pełnię zaangażowania, kiedy z zaciśniętą pięścią w górze prezentowała królestwo soulu. Ale też zachować się po dziewczęcemu zaczepnie, figlarnie, w stu procentach funky. Badu była w swoim żywiole również wtedy, gdy jazzujące aranżacje efektownie zderzały się z jej zgoła hip-hopową energią.
Absolutnie profesjonalny zespół zebrany w Teksasie, Kaliforni i Nowym Jorku pozwalał zrealizować najśmielsze pomysły. Flet, gitara, chórek, dwa zestawy perkusyjne (klasyczny i etniczny), dwa laptopy, szereg syntezatorów, bas, gramofony, pady, dodatkowy wokalista to w końcu imponujący arsenał środków. Zwłaszcza jeśli Twoi muzycy kochają z tobą grać, a ty wiesz, że możesz na nich polegać. Znalazło się zatem miejsce na instrumentalne solówki, fragment wokalnego dialogu, mini układ choreograficzny, zaś utwory puchły od jamowanych wstawek. Na chwilę gasły by zaraz ożyć, miały swoją teatralną dramaturgię zakładającą rolę publiczności, raz przypominały kazania z kościoła pod wezwaniem Jamesa Browna, innym razem intymne wyznania wiernych esencjonalnej czarnej muzyce.
Trudno wybrać kawałki szczególnie godne uwagi. Otwierało emocjonalne "Drama", po którym wykonano przygotowany ponoć podczas prób, dedykowany warszawiakom numer a capella. I wtedy gruchnęła pierwsza z bomb: dziki, plemienny, zatopiony w basie, dwa razy lepszy od wersji studyjnej "Healer". Badu wyglądała jak kapłanka voodoo podczas rytuału i rzeczywiście zaserwowała czystą magię. Ochłonąć można było przy sprawdzonym, pochodzącym z debiutanckiej płyty "Otherside of the Game"
W "Certainly" Eryka z gracją pozowała na divę retro, chórek pstrykał, klawiszowiec wyszedł na pierwszy plan. Miało to wszystko klasę rewii w czasach, gdy miłośnicy muzyki żywili się jazzem i dymem. Równie dobrze wypadło stworzone przez Dungeon Family, umieszczone na płycie OutKast "Liberation", zagrane bardzo ascetycznie, za to z efektownym reggae'owym zwieńczeniem. Nie sposób nie wspomnieć roztańczonego i rozskakanego, funkowego "Annie" czy "On and On" w stylu nowoorleańskiego karnawału ze szczyptą electro. O podbitym bongosami "Love of my Life" nie wspominam, bo to genialna kompozycja i pewniak.
Tak naprawdę show nie brakowało niczego. No może poza większą ilością osób - jeżeli chodzi o miejsca siedzące, jedno skrzydło amfiteatru było właściwie wolne, a i na płytę dałoby się jeszcze dopchnąć nieco słuchaczy. Przydałby się bis, w którym - na przykład za pomocą "You Got Me" - Eryka wycisnęła by łzy z oczu wszystkich obecnych. Trochę nieładnie nie wyjść do ludzi, którzy tego wieczora poczuli się wyjątkowo i chcieli jeszcze chwilę popatrzeć na winną doprowadzenia ich do tego stanu.
Marcin Flint, Warszawa