Bogaty palant Justin Bieber

Justin Bieber znakomicie odnajduje się w roli największego palanta show-biznesu. Każdy kolejny, podszyty arogancją wyskok tylko umacnia ten konsekwentny i spójny wizerunek znienawidzonego idola. Wizerunek, który pozwolił mu przetrwać.

Justin Bieber lubi być niegrzecznym chłopcem (fot. Angela Weiss)
Justin Bieber lubi być niegrzecznym chłopcem (fot. Angela Weiss)Getty Images

- Nie przypominam sobie.

- Nie muszę słuchać tego, co mówisz.

- Nie wiem, czy byłem w Australii.

- Usher? Brzmi znajomo.

- Co to za pytanie? Ono nie ma sensu.

- Nie przerywaj mi.

- Mój prawnik zadał ci pytanie.

- Zgadnij co, stary - rozkłada szeroko ręce i uśmiecha się bezczelnie. - Nie przypominam sobie.

To odpowiedzi Justina Biebera z 4,5-godzinnego przesłuchania w sprawie rzekomego pobicia paparazzo przez jego świtę. Wideo z przesłuchania wyciekło do mediów w marcu. Widzimy na nim znudzonego, zadufanego w sobie i aroganckiego gwiazdora, który robi wszystko, żeby pokazać prawnikowi powoda, jak bardzo nim gardzi.

Ta historia i setki innych - tak, setki - składają się na aktualny wizerunek Justina Biebera.

Kanadyjczyk zrobił wszystko, żeby cały świat miał go za palanta numer jeden.

Ostatnio podpity Justin wszedł do restauracji na Ibizie i sugerował aktorowi Orlando Bloomowi, że przespał się z jego byłą żoną, Mirandą Kerr.

W obecności wokalisty The Wanted, Sivy Kaneswarana, podrywał jego narzeczoną.

Sąd skazał go na grzywnę, prace społeczne i terapię kontrolowania gniewu za zdewastowanie posesji sąsiada, którą to dewastację uskuteczniał poprzez rzucanie jajkami.

23 stycznia 2014 roku Bieber został zatrzymany przez policję w Miami. Razem z kolegami urządzał sobie wyścigi samochodowe w centrum miasta.

Policja wielokrotnie pojawiała się w również rezydencji piosenkarza z powodu skarg sąsiadów na głośne imprezy w środku nocy.

Samolot, w którym Bieber z przyjaciółmi leciał na finał Super Bowl, był do tego stopnia pogrążony w oparach marihuany, że piloci prowadzący maszynę musieli założyć maski tlenowe, żeby nie odurzyć się dymem.

Na basenie jednego z hoteli w Perth (Australia) wyśmiał swoją fankę, mówiąc jej, że "wygląda jak wyrzucony na brzeg wieloryb". Dodał, że z powodu swojej tuszy powinna występować w programie "The Biggest Loser". Następnie wymownie pokazywał rękami, jak duży jest jej brzuch.

Na koncercie w Buenos Aires zepchnął butem ze sceny argentyńską flagę.

Moglibyśmy tak długo, bo to zaledwie ułamek wybryków Justina Biebera.

Paradoksalnie bycie aroganckim bubkiem okazało się doskonałym patentem na przetrwanie w show-biznesie.

Zastanówmy się, jak długi jest żywot tzw. idoli nastolatek. Casus Jonas Brothers i mnóstwa innych zapomnianych wykonawców wskazuje, że okres największej popularności to mniej więcej dwa-trzy lata. Piękni chłopcy z fajnymi grzywkami produkowani są taśmowo. Ich utylizacja też przebiega taśmowo.

Tymczasem w przypadku Justina Biebera wygląda to nieco inaczej. Jego kariera zaczęła się w 2009 roku, a więc trwa już - stan na 2014 rok - bez mała pięć lat. I trwać będzie. Dlaczego? Justin Bieber jest tak znienawidzony, że powoduje to dwie konsekwencje: po pierwsze, mnóstwo hejterów Justina Biebera będzie klikać w kolejne jego teledyski i piosenki, by upewnić się, że jest to artysta najgorszy i może nawet napisać na ten temat komentarz ("I don't wanna live on this planet anymore" itp.); po drugie, fanki Justina Biebera wykazują syndrom oblężonej twierdzy. Im bardziej ich idol jest znienawidzony, a przez to atakowany, tym bardziej zapalczywie go kochają i bronią. A jak kochają i bronią, to i wydają pieniądze na kolejne produkty sygnowane jego nazwiskiem, ergo - interes się kręci.

Z kolei dla Justina Biebera dobrze prosperujący biznes to kolejne miliony dolarów, które można wydać w sposób plotkogenny. Nieustające uwielbienie fanek, broniących każdy jego najgłupszy wyczyn, to natomiast wystarczający argument, by utwierdzać się w postawie "mogę robić co mi się żywnie podoba".

Tak jak Justin Timberlake doskonale zarządzał swoją transformacją z wypacykowanego członka boysbandu w cenionego artystę, tak samo jego imiennik z Kanady mimowolnie przestał być postrzegany jako słodka zabawka dla 12-latek. Czy jednak uda mu się zostać kimś więcej niż tylko bogatym palantem?

Michał Michalak

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas