2008 wg Jędrycha: Bez rewolucji
Marcin Jędrych
W mijającym 2008 roku czekałem na kilka płyt z wielką niecierpliwością oraz nadzieją, że ich zawartość mocno mnie zaskoczy i da powód do ich wielokrotnego przesłuchania - pisze w podsumowaniu kończącego się roku Marcin Jędrych, prowadzący magazyn muzyczny "TEN TOP" w RMF FM.
Marcin Jędrych to jeden z współtwórców Radia RMF FM. W tej stacji prowadził lub współprowadził takie programy, jak m.in. lista "Hop Bęc", "JW23", "Karnawałowa Lista Przebojów". Obecnie ma swój program "TEN TOP", a czasem bywa też gospodarzem "POPListy".
Już w pierwszych miesiącach do mojej płytoteki trafiły nowe albumy Lenny Kravitza oraz grupy Morcheeba. Słynny mistrz soczyście brzmiącej gitary wydał - po prawie czteroletniej przerwie - ósmy w karierze krążek zatytułowany "It Is Time For A Love Revolution". Na pewno nie należy się sugerować słowem "Rewolucja" zawartym w tytule i oczekiwać na tym dysku dźwięków zupełnie nietypowych dla Kravitza - to jest rzetelnie zrobiony kawałek muzyki, bez dodatków i ozdobników, w stylu jaki znany z jego dotychczasowego repertuaru.
Ale brakuje na nim numeru, który by zapadł w pamięć na dłużej - ot choćby takiego jak nagranie "Gained The Word" pochodzące z wydanego tego samego dnia co Lenny albumu formacji Morcheeba. Płyta "Dive Deep" to projekt muzyczny, który został zrealizowany bez udziału najbardziej znanej wokalistki grupy - Skye Edwards. Ale nie oznacza to, że jego jakość jest niższa - można nawet powiedzieć, że dzięki zaproszeniu do nagrania poszczególnych numerów różnych wokalistów płyta dużo zyskała - jest różnorodna i naprawdę bardzo ciekawa, momentami wręcz wciągająca i hipnotyzująca swoim oryginalnym klimatem.
Jedną z najbardziej oczekiwanych premier 2008 roku był kolejny w bogatym dorobku album Madonny nazwany "Hard Candy" - anonsowana na wiele tygodni przed ukazaniem się krążka w sklepach parada gwiazd współpracujących z królową muzyki pop miała być gwarancją wielu niezapomnianych doznań i przeżyć artystycznych. Justin Timberlake, Timbaland, Pharrell Williams oraz Kanye West wykonali na pewno niezłą robotę wspomagając Madonnę wokalnie i producencko. Ale moim zdaniem ta płyta nie jest aż tak przebojowa i melodyjna jak jej poprzedniczka znana pod tytułem "Confessions on a Dance Floor" - brakuje na niej nagrań, w których łatwo da się zapamiętać refren. Choć z drugiej strony takie są obecnie trendy na wymagającym rynku muzycznym i niewątpliwie Madonna bardzo chciała by to wydawnictwo pasowało do szerokiego pejzażu współczesnego show-businessu.
Nie był to chyba przypadek, że w połowie września (akurat na moje urodziny) w sklepach pojawił się srebrny kompaktowy dysk zatytułowany "Under The Radar", którego autorem był kanadyjski wokalista Daniel Powter. To jedna z moich ulubionych płyt z 2008 roku przy której świetnie mi się odpoczywa i do której bardzo często wracam. A dlaczego? Bo jest niesłychanie melodyjna i bardzo ciepła, wystarczy tu w tym miejscu przypomnieć singlowy przebój, nagranie "Next Plane Home", które jest jeszcze jednym dowodem na to, że osiągnięcie sukcesu przy pomocy najprostszych metod nadal się znakomicie sprawdza.
W zapowiedziach wydawniczych na 2008 roku od dłuższego czasu pojawiały się informacje o planowanych i bardzo długo oczekiwanych premierach krążków firmowanych przez angielską wokalistkę Dido oraz słynny amerykański zespół Guns'N'Roses. Obie płyty się ukazały późną jesienią i szybko trafiły do mojego domowego odtwarzacza.
Po prawie 5 latach przerwy Dido zdecydowała się wreszcie wydać następcę po znakomitym krążku "Life For Rent" z 2003 roku. Niestety okazało się, że utrzymanie na nowym wydawnictwie "Safe Trip Home" ustalonego wcześniej poziomu i klimatu jest zadaniem bardzo trudnym.
Nie odważę się napisać, że nowa propozycja Dido rozczarowuje, bo było by to zbyt surowe. Ale na pewno ciężko jest znaleźć wśród tych 11 premierowych nagrań brzmienie i nastrój znany dwóch poprzednich płyt. Może zbyt długa przerwa miedzy albumami spowodowała, że ten najbardziej przeze mnie lubiany duch Dido gdzieś uleciał.
Data premiery nowego wydawnictwa grupy Guns'N'Roses była dziesiątki razy zmieniana - ciągle okazywało się, że materiał nie jest jeszcze w pełni gotowy i nie zasługuje na oficjalne opublikowanie. Aż wreszcie nadeszła ta jakże ważna dla fanów Axla Rose'a chwila - w ostatnim tygodniu listopada 2008 roku płyta zatytułowana "Chinese Democracy" trafiła do sklepów płytowych na całym świecie. Po 15 latach przerwy od ostatniego studyjnego krążka znów dotarł do słuchaczy charakterystyczny głos wokalisty Guns'N'Roses.
Czy warto było czekać tyle lat na płytę, której przygotowanie kosztowało gigantyczne pieniądze - kilkanaście milionów dolarów? Uważam, że warto, bo niektóre z premierowych kawałków brzmią naprawdę całkiem nieźle, wśród moich faworytów znajdują się "Street Of Dreams" oraz "There Was A Time".
Choć myślę także, że znacznie korzystniejszym artystycznie i ekonomicznie wyjściem byłoby przygotowanie składanki z największymi przebojami wzbogaconej o kilka świeżo nagranych utworów. W takiej wersji płyta trafiłaby na pewno do znacznie szerszego grona odbiorców, które z czasem uległoby jeszcze powiększeniu. A tak, z posiadania takiego cennego wydawnictwa w domowej kolekcji cieszą się tylko - tacy jak ja - nieliczni już sympatycy grupy Guns'N'Roses...
Marcin Jędrych, Magazyn Muzyczny TEN TOP w RMF FM