Franz Ferdinand rozkręcił Gdynię
Drugi dzień festiwalu Heineken Open'er w Gdyni (piątek, 7 lipca) obfitowała w o wiele większe emocje, niż czwartkowe (6 lipca) otwarcie imprezy. Nie tylko ze względu na ciekawszy line up, ale przede wszystkim z powodu rewelacyjnego występu szkockiej formacji Franz Ferdinand, która zgromadziła w Gdyni największą jak dotąd liczbę fanów.
Koncert Franz Ferdinand zaczął się tak naprawdę od najsłynniejszego utworu zespołu, czyli "Take Me Out", który to przebój został "wywołany" przez publiczność mniej więcej w połowie występu(wokalista Alex Kapranos na życzenie jednego z widzów szepnął kilka słów pozostałym muzykom, którzy postanowili zmienić kolejność utworów - "Take Me Out" szykowany był pewnie na końcówkę koncertu). Wcześniej trwała raczej wzajemne "badanie sił" na linii zespół-fani. Bo Szkoci chyba za bardzo nie wiedzieli czego się spodziewać po gdyńskiej publiczności, a Alex dopytywał się nawet, czy fani dobrze się bawią ("It's good to know" szepnął później niepewnie pod nosem Kapranos po pozytywnej odpowiedzi tłumu).
Po "Take Me Out" tego typu pytania były co najmniej nie na miejscu, choć zostały zadane, ale chyba tylko po to, by wywołać jeszcze większą euforię. A zabawa była przednia. I nie dotyczyło to tylko grupki osób stojących tuż przed zespołem, ale całego obszaru wokół głównej sceny. A trzeba dodać, że jak na razie Franz Ferdinand mieli największą frekwencję ze wszystkich festiwalowych wykonawców.
W drugiej części koncertu poleciały przede wszystkim świetne single z debiutanckiego albumu zatytułowanego po prostu "Franz Ferdinand". Na wykonane wręcz z pasją - to zasługa rewelacyjnie zachowującej się publiczności - "Jacquelin", "Michael", "Auf Asche" czy porywający "This Fire" nie było mocnych i nawet osoby słabiej znające twórczość Szkotów pląsały w rytm taneczno-rockowych kompozycji.
Zespół odwdzięczył się fanom kurtuazyjnymi słowami: "Jesteście świetną publiką. To nasz pierwszy raz w Polsce i na pewno go nigdy nie zapomnimy!". Uczestnicy Open'er Festiwal 2006 pewnie także zapamiętają set Szkotów na długo.
Wcześniej na głównej scenie wystąpili Myslovitz. Spóźniony o 30 minut zespół skoncentrował się głównie na prezentacji ostatniego albumu "Happines Is Easy" (m.in. singlowy "Mieć czy być", inspirowany wydarzeniami w Biesłaniu "Ściąć wysokie drzewa" czy oryginalnie wykonywany z Marią Peszek "W deszczu malutkich żółtych kwiatów"). Nie obyło się bez przebojów zespołu: między innymi "Chłopców", którzy otworzyli koncert i "Acidland". Myslovitz "postawili" na muzykę - rozmowa Artura Rojka z publicznością ograniczała się do minimum ("Dziękuję", "Dzięki" a nawet... "Okej").
Więcej ożywienia na głównej scenie wprowadziła Skin. Koncert byłej wokalistki Skunk Anansie zaczął się po 19., ale czarnoskóra artystka nie patyczkowała się zbyt długo z fanami, szybko rozgrzewając atmosferę i łapiąc kontakt z ludźmi. Najwięcej entuzjazmu wywoływały oczywiście przeboje Skunk Anansie ("Hedonism" czy "Charlie Big Potato"), szeroki uśmiech wokalistki, a także droczenie się z publicznością (na przykład powiedziane nie do końca poważnie "Zamknijcie się!" lub dialog z jednym z fanów: "Co mówiłeś? Mam nadzieję, że nie nazwałeś mnie dupą, tylko wyznałeś mi miłość").
Po Skin i wspomnianym już Franzu Ferdinandzie główną sceną zawładnęli Islandczycy z Sigur Ros. Sprowadzenie zespołu do Polski - muzycy i technicy przylecieli trzema samolotami - należy uznać za spory sukces organizatorów. Gorzej tylko z wybraniem pory koncertu zespołu - liryczny i zamyślony set Sigur Ros średnio wpasował się w energiczne koncerty Franza Ferdinanda i później Scissor Sisters, którzy o 1. w nocy musieli... budzić fanów śpiących pod sceną główną. Nie oznacza to, że występ Islandczyków był słaby - wręcz przeciwnie, było to jedno z ważniejszych wydarzeń imprezy.
Ja jeszcze w trakcie koncertu Sigur Ros - miałem okazję oglądać ich tydzień wcześniej w Roskilde -
udałem się do namiotu, gdzie grał kwartet Ladytron. Electropopowe melodie, syntetyczne brzmienia i dwie urocze wokalistki Mira Aroyo i Helena Marnie dały wiarę, że wypłowiały już trochę trend na lata 80. można wykorzystać w sposób twórczy i inspirujący, jak to stało się na przykład na ostatniej płycie Ladytron "Witching Our". I wcale nie brzmi to, jak "urodzona w Niemczech Wschodnich Britney Spears na heroinie" - w ten sposób dosyć żartobliwie opisywano muzykę kwartetu.
Ostatnim piątkowym występem, który obejrzałem, był set wspomnianych już Scissor Sisters. Nowojorczycy szybko przebudzili senną publiczność, która początkowo nieliczna, z czasem szczelnie wypełniła obszar pod sceną główną. Wokaliści Ana Matronic i Jake Shears pochwalili się znajomością polszczyzny, mieszając ją z ogólnie rozumianymi słowami angielskimi (na przykład "Do roboty bitches!" czy "Pobudka bitches!"...), a teatralny i barwny show został poparty świetnymi, popowymi numerami, w tym rewelacyjną "Laurą", "Mary" czy własną wersją "Comfortably Numb" z repertuaru Pink Floyd.
Ostatni dzień Heineken Open'er Festiwal będzie gratką przede wszystkim dla fanów hip hopu. Na scenie głównej zagrają między innymi Abra Dab, The Streets czy Kanye West. A później taneczną zabawę rozkręcą Basement Jaxx i Roger Sanchez
Artur Wróblewski, Gdynia
Zobacz galerię zdjęć z drugiego dnia festiwalu Open'er.