The Smashing Pumpkins: "Nie chcę być małpką w cyrku"
Współczesna muzyka jest katastrofalna, rynek muzyczny jest zakłamany, media zajmują się tylko krytykowaniem i sztucznym lansowaniem trendów, a artyści są nastawnie na hołdowanie modom i zarabianie pieniędzy - takie wrażenie można odnieść po spotkaniu z Billym Corganem z The Smashing Pumpkins.
The Smashing Pumpkins byli gwiazdą pierwszego dnia OFF Festival 2013. Przed oczekiwanym przez polskich fanów koncertem, charyzmatyczny lider grupy Billy Corgan spotkał się w dziennikarzami. Znając specyficzną i złożona osobowość artysty, atmosfera w pokoju prasowym przypominała poczekalnię w przychodni stomatologicznej. Wszyscy chyba bez wyjątku zastanawiali się, w jakim humorze zjawi się legendarny artysta.
Jak się okazało, w znakomitym. Billy Corgan szybko rozładował sztywną do granic możliwości atmosferę pogodnym: "Hello!". Odpowiedziały mu powitania i śmiechy zebranych dziennikarzy, którzy odetchnęli chyba z ulgą. A później znów atmosfera zgęstniała - wszystko to z powodu do granic możliwości gorzkich wypowiedzi lidera The Smashing Pumpkins na temat współczesnego show-biznesu i sceny muzyki alternatywnej. Sceny jakże innej od tej z czasów świetności amerykańskiego zespołu, które przypadały na połowę lat 90.
"W muzyce brak entuzjazmu"
- Często jestem proszony o porównanie obecnych i tamtych czasów. Największa różnica to chyba brak entuzjazmu u współczesnych muzyków i fakt, że obecnie mamy tak rozwiniętą technologię, która odwraca uwagę publiczności od muzyki. To złożony temat, można na niego spojrzeć od strony muzycznej, ale i socjologicznej. Muzyka przestała zaspokajać zmieniające się potrzeby konsumentów i fanów - komentował Billy Corgan przyznając jednocześnie, że krytykowanie współczesności jest banalnym zajęciem. - To łatwe powiedzieć, że teraz mamy gówniane czasy, a wcześniej było dużo lepiej - usłyszeliśmy. Dlaczego zatem tak jest?
- Współczesna muzyka nie potrafi przykuć uwagi młodych fanów. A to udawało się przecież Elvisowi Presleyowi, udawało się The Beatles i udawało się The Cure. To wciąż ta sama kwestia. A jeżeli muzyka nie potrafi przykuwać uwagi to... pieprzyć taką muzykę! Ja jestem częścią tej grupy mówiącej: "Pieprzyć muzykę" - zadeklarował Billy Corgan, który przy okazji bił się też w pierś - To także częściowo moja wina, że zapotrzebowanie na muzykę i chęć oglądania artystów na koncertach spada.
- Kiedy w 2007 roku powróciłem na scenę z The Smashing Pumpkins naiwnie myślałem, że mogę kontynuować to, co wcześniej porzuciłem. Że jesteśmy artystycznym zespołem i możemy dalej podążać artystyczną ścieżką. A przemysł muzyczny i oczekiwania fanów spowodowały, że zespoły takie, jak The Smashing Pumpkins, są postrzegane jako zespoły grające "the best of". Nikt nie dba o twoją przeszłość, chyba że ma to związek z twoimi największymi przebojami. Mój entuzjazm związany z powrotem na scenę szybko opadł, kiedy dotarło do mnie, że znalazłem się w sytuacji, w której nie chciałem być jeszcze jako 22-latek! A co dopiero teraz - żali się artysta, przy okazji wymierzając pierwszy z wielu ciosów w krytyków muzycznych, którzy "jadą" po nim tylko dlatego, że na koncertach nie gra największych przebojów The Smashing Pumpkins i nie występuje z oryginalnym członkami grupy, z którymi jest śmiertelnie skłócony.
- Co mam z tym zrobić? Nie mam pojęcia jak się zachować! Oni nie krytykują mnie za to, że jestem słabym artystą. Piszą, że kiedyś byłem artystą, a teraz nie chcą bym nim był. Chcą mnie tylko jako człowieka dającego rozrywkę. A ja przecież nigdy nie byłem stworzony do serwowania rozrywki - oburza się Billy Corgan, który - jak twierdzi - ponownie musiał odzyskać The Smashing Pumpkins dla samego siebie.
"Bum, bum, bum!"
- Zawsze byliśmy agresywnym zespołem mierzącym się z kulturą muzyczną i hipokryzją mediów. Byliśmy jak pocisk. Bum, bum, bum! Musisz mieć przekonanie, że twoja praca niesie jakieś przesłanie i coś znaczy. Jeżeli tego brak, to wtedy pojawia się problem. A dziennikarze w moim kraju - nie wiem, jak to jest tutaj - przewrócili się na plecy i udają martwych. Chwalą zespoły, które co roku nagrywają ten sam album. A ja zastanawiam się, co do licha się dzieje? Czy jestem w jakimś chorym filmie nakręconym na podstawie powieści Franza Kafki? - powiedział, nie chcąc jednak ujawniać nazw tych grup. - Mówię to z przymrużeniem oka, a później fani tych wykonawców wyzywają mnie na Twitterze. Zresztą wszyscy doskonale wiedzą, o których zespołach myślę. A fanom tych grup wydaje się, że ich muzyka odzwierciedla ich własną osobowość i styl życia. To piękna wizja. Szkoda tylko, że ci fani nie potrafią wymienić choćby pięciu tytułów piosenek ulubionych wykonawców.
- Kiedy ja słucham The Beatles, chcę znać każdą ich piosenkę. Dorastałem słuchając Boba Dylana, Johna Lennona czy Boba Marleya - prawdziwych radykałów. Dzisiejsi muzycy boją się mówić o tym, co się dzieje na świecie, nie chcąc rozbić wspaniałych wizji ich fanów. A czy w dzisiejszej muzyce są jacyś radykałowie? Nie twierdzę, że ja jestem tym radykałem. A jeżeli już tak się zachowywałem, mówiono o mnie, że jestem trudnym człowiekiem. Nie chcę, by muzyka rock'n'rollowa była milutka i grzeczniutka! - buntował się.
Wyrazem tego ugrzecznienia i komercjalizacji rock'n'rolla ma być według Billy'ego Corgana przebrzmiały już trochę trend odgrywania podczas koncertów albumów w całości. Tak jak to zrobili na przykład w 2011 Primal Scream na OFF Festival, prezentując słynną "Screamadelikę".
- Początkowo byłem tym zainteresowany i wydawało mi się to fajnym pomysłem. Ale kiedy zobaczyłem, że zaczynają to robić wszyscy stwierdziłem, że to gówniana sprawa, dowód na upadek rynku muzycznego, a ludzie robią to dla kasy. Kiedy oświadczyłem w mediach, że nie mam zamiaru odgrywać na koncertach w całości płyt The Smashing Pumpkins, zasypała mnie krytyka. Takim rzeczom trzeba powiedzieć: "Nie!". Nie zająłem się rock'n'rollem po to, by być takim jak wszyscy. Nie jestem w zespole z tego powodu, by robić to, co każe robić mi publiczność. Być może w przypadku The Smashing Pumpkins byłoby to interesujące przedsięwzięcie, zagrać cały album "Mellon Collie And Infinitive Sadness", ale to psuje biznes muzyczny. Nie jestem tutaj, by być klaunem czy małpką cyrkową, czy nawet idolem nastolatków.
"Muzyka została sprowadzona do fryzur i wąsów"
Billy Corgan nie jest również osobą, która śledzi obecne trendy w muzyce i wydaje się być z tego powodu dumny.
- Nie słucham nowej muzyki i nie zwracam na nią uwagi. Postanowiłem odciąć się od tego. Wraz z rozwojem takich serwisów, jak na przykład Pitchfork, muzyka została sprowadzona do fryzur i wąsów noszonych przez wykonawców. Muzyka została posegregowana na dobrą i złą. Musiałem się od tego odciąć, bo to nie jest mój świat. Oczywiście, świat muzyki w latach 80. był bardzo snobistyczny, ale teraz stało się to wzorcem biznesowego działania. A dla Pitchfork krytykowanie innych zespołów stało się formą zarabiania pieniędzy - miażdżył jeden z najbardziej opiniotwórczych serwisów muzyki alternatywnej.
- Kiedy wyrażam tak ostre opinie, ludziom wydaje się, że odcinam się od przeszłości. To nieprawda. Ja po prostu nie chce być niewolnikiem przeszłości. A w Ameryce przybrało to takie formy, że każdy zespół ma się przekształcić w maszynkę odgrywającą największe przeboje. To dla mnie niezrozumiałe, bo przecież rock'n'roll nie powstał przecież w takim celu - podkreśla.
Czy oznacza to, że rynek muzyczny - namalowany przez Billy'ego Corgana w tak ciemnych barwach - jest na skraju załamania?
- Wydaje mi się, że stanie się to, co dzieje się zawsze w takich przypadkach. Pojawi się grupa młodych ludzi, która popatrzy na to, co się dzieje i powie: "Pieprzyć to!". Następne pokolenie nie będzie chciało mieć z tym, co się dzieje obecnie, nic wspólnego. Cokolwiek powstaje teraz, zostanie zniszczone przez następne pokolenia. A ja nie będę miał z tym nic wspólnego. Kiedy w latach 80. oglądałem w MTV te wszystkie pudel-metalowe zespoły, miałem dosyć, bo każda piosenka była balladą. Patrzyłem z niedowierzaniem i zastanawiałem się: "Co poszło nie tak? Co się stało z rock'n'rollem?". A kiedy nadszedł grunge, zdeptał pudel-metal. Pudel-metal zdechł w ciągu roku. Zresztą wszystkie te zespoły przyznają dziś, że kiedy pojawiła się Nirvana, Pearl Jam czy Soundgarden, ich kariery były skończone. Najbardziej zabawne jest jednak to, że ci pudel-metalowcy zarabiają teraz więcej pieniędzy, niż kiedykolwiek wcześniej! Ale wracając do tamtych czasów... Frustracja młodego pokolenia zabiła ten trend. Podobnie było z The Sex Pistols, którzy zamordowali te wszystkie rockowe dinozaury w latach 70. - prognozuje artysta.
"Nie" dla kompromisów
Jakie jest zatem remedium na - zdaniem lidera The Smashing Pumpkins - dotknięty gangreną rynek muzyczny?
- Trzeba spojrzeć głębiej w muzykę i brać wzorce od takich ludzi, jak Johnny Cash, Neil Young czy Willie Nelson. Ich związek z muzyką jest bardzo głęboki. Być może ich kariery czasami wyglądały jak sinusoida, ale ich zaangażowanie jest niewątpliwe. Są prawie jak muzyczni duchowni. I to jest jedyna droga. Miałem szczęście porozmawiać z Neilem Youngiem na jednym z festiwali. To, co powiedział, zrobiło to na mnie takie wrażenie, że po rozmowie pomyślałem sobie: "OK, Neil Young powiedział mi takie rzeczy, że teraz będę się ich trzymał do końca życia". A to jest człowiek, który nie idzie na kompromisy. Potrafi zacząć koncert jakimś 15-minutowym utworem, grać swoją muzykę tak, jak jemu się to podoba. Nieważne, że z nieba leją się strugi deszczu i walą pioruny, on właśnie zaczyna grać 40-minutową wersję "Like A Hurricane".
- Nie oceniam, czy to jest dobre czy złe, ale mówię, że tak ma wyglądać zaangażowanie w swoją sztukę. Taką postawę należy szanować. Dlatego on jest ikoną, nie tylko muzyki rockowej - przekonuje Billy Corgan, z którym w tym przypadku nie można się nie zgodzić, bo Neil Young to rzeczywiście postać nietuzinkowa, wyjątkowa, ale też bardzo szanowana. Czy lider The Smashing Pumpkins kiedykolwiek dorobi się takiej pozycji?
Artur Wróblewski, Katowice