"Plamy, policja i srebrna kula"

Trio z Izraela, występujące pod szyldem Monotonix, to rock'n'roll wcielony. Nie chodzi nawet o muzykę, chociaż połączenie punka, garażowego rocka i oldskulowego popu to mieszanka wybuchowa, przy której trudno spokojnie wysiedzieć. (Złą) sławę Monotonix przyniosły przede wszystkim koncerty - dzikie, szalone wygłupy, równie widowiskowe i karkołomne, co sporty ekstremalne, a przy tym angażujące publiczność do czynnego udziału. Kłopoty z policją i właścicielami klubów oraz uwielbienie ze strony fanów, którzy nigdy wcześniej nie przeżyli widowiska równie intensywnego - oto codzienność Monotonix.

Monotonix
MonotonixOficjalna strona zespołu

W przeddzień ich występu na scenie Miasta Muzyki na mysłowickim Off Festivalu, Jarek Szubrycht próbował się dowiedzieć od Yonatana Gata, gitarzysty grupy, czy w tym szaleństwie jest metoda.

Iggy Pop naraził się niedawno kolegom z branży występem w reklamie firmy ubezpieczeniowej, która nie ubezpiecza muzyków. Ciekaw jestem, czy wam ktokolwiek sprzedałby polisę?

(śmiech) Dużo w zespole rozmawiamy o bezpieczeństwie, ale troszczymy się raczej o bezpieczeństwo publiczności, niż nasze własne. Wydaje mi się, że gdyby firma ubezpieczeniowa dowiedziała się, co jest grane, rzeczywiście, nie zgodziłaby się nas ubezpieczyć. Taką już mamy robotę, że musimy liczyć się z odrobiną ryzyka. Podoba mi się ten pierwiastek zagrożenia, choć z drugiej strony, mam nadzieję, że nigdy nikomu nic poważnego się nie stanie. Poza tym, polisy nie są punkrockowe...

Wasze koncerty to czyste szaleństwo. Do jakiego stopnia macie te wygłupy zaplanowane, a kiedy dajecie się ponieść wodzom fantazji?

Wszystkie nasze koncerty są podobne do siebie i zarazem każdy jest inny. Każdy człowiek jest inny, ale w większych grupach ludzie upodabniają się do siebie. Chociaż, z drugiej strony, nawet tłum zachowuje się inaczej, w różnych krajach i kulturach. Niektóre elementy naszego show są zaplanowane i powtarzają się za każdym razem, ale pomiędzy nimi mamy bardzo wiele czasu na improwizację i zachowania całkowicie spontaniczne. Staramy się zaskakiwać siebie nawzajem. Ami tym, jak zachowuje się na scenie, a ja i Haggai tym, co gramy - za każdym razem fundujemy więc sobie i publiczności wieczór niespodzianek. Na naszych koncertach zdarzyło się już tyle szalonych rzeczy, że przestaliśmy się dziwić.

Jakie rany wynieśliście dotąd z placu boju?

Ami złamał sobie oba obojczyki, ja mam pamiątkową bliznę nad prawym okiem, a Haggai oberwał w Houston srebrną dyskotekową kulą.

Słyszałem, że w swojej ojczyźnie już właściwie nie gracie, bo podpadliście policji. Albo publiczności, która regularnie policję wzywa.

Kiedyś chcieliśmy grać jak najczęściej, za wszelką cenę. Kochaliśmy to! Wciąż kochamy, ale teraz musimy myśleć również o pieniądzach i tym podobnym gównie, za to kiedy zaczynaliśmy, graliśmy dosłownie wszędzie, na każdych warunkach. Tymczasem niewiele jest miejsc w Izraelu przystosowanych do takiego natężania dźwięku oraz spektaklu, który proponujemy. Bardzo często kończyło się więc wizytą policji, która kończyła imprezę, albo po prostu właściciel klubu wyciągał wtyczkę z gniazdka. Nie wiem jak jest w Polsce, ale Izrael jest bardzo konserwatywnym krajem, jeśli chodzi o odbiór muzyki rockowej. Ludzie wolą posłuchać sobie w radiu spokojnych piosenek, niż mieć do czynienia z takimi świrami jak my.

Przed wami trasa koncertowa licząca, bagatela, jakieś 50 występów. Musicie byś w olimpijskiej formie, żeby to przeżyć? Co robicie, by ją utrzymać?

Ami codziennie jeździ na rowerze z Jaffy na północ Tel-Avivu i z powrotem. Ja staram się trochę biegać przed każdą trasą, ale jestem leniem. Poza tym, za bardzo lubię papierosy i alkohol, więc do formy dochodzę dopiero na trasie. W związku z tym początek trasy bywa bolesny, bo organizm potrafi się zbuntować, ale nigdy jeszcze nie było bardzo źle. Pewnie dlatego, że ciągle koncertujemy.

Wasz debiutancki album "Where were you when it happened" ukaże się we wrześniu. Czego możemy się spodziewać?

Nam się podoba. Ma bardzo brudne i chuligańskie brzmienie. Myślę, że trzeba go przesłuchać kilka razy, by się do niego przekonać, bo jest trochę dziwniejszy, niż nasza EP. Poszczególne utwory bardzo się od siebie różnią, ale łączy je to, że gitara jest nieznośnie głośna.

Pozostaje pytanie, czy Monotonix to zespół, którego w ogóle da się słuchać w domu? Wiesz, siedząc na sofie, z lampką czerwonego wina w dłoni...

Myślę, że tak. Jeśli innych płyt z punkiem czy garażowym rockiem słuchasz z sofy, to i z nami powinno ci się udać. Nasz perkusista nawet próbował w domu tego patentu z czerwonym winem, kiedy kończyliśmy sesję nagraniową i twierdzi, że było bardzo fajnie. Ale to dziwny koleś, nie warto mu wierzyć. Jeśli więc zdecydujesz się podjąć ryzyko, musisz uważać, żeby nie wylać wina na swój biały dywan. Plamę z czerwonego wina bardzo trudno usunąć.

Dziękuję za rozmowę.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas