OFF Festival 2024: dla tych koncertów wybierzcie się do Katowic. Nie pożałujecie!
Każdy festiwal ma swój klimat, ale ten - wyjątkowy. To jedna z nielicznych dużych imprez, na których cały czas można się poczuć jak na niewielkim koncercie w gronie znajomych, mimo że wokół jest kilkutysięczny tłum. To przy okazji jedno z tych wydarzeń, na które jedziecie dla konkretnych wykonawców, a wracacie z kilkoma zupełnie nowymi muzycznymi odkryciami. OFF Festival 2024 rozpocznie się już 2 sierpnia w Katowicach. Czego i kogo nie możecie przegapić na tej imprezie?
Wytrawni festiwalowicze mają jedną odpowiedź na to pytanie: niczego i nikogo. Jeśli dobrze zorganizujcie sobie czas, jesteście w stanie obejrzeć praktycznie wszystkie koncerty i wykorzystać karnet w stu procentach. Jeżeli jednak jedziecie do Katowic, znając tylko dwóch albo trzech headlinerów i zmierzacie po prostu miło spędzić czas, ale też nie chcecie ominąć tego, o czym internet będzie huczeć jeszcze kilka tygodni po festiwalu, skorzystajcie z naszych podpowiedzi.
Grace Jones
Być na OFF Festivalu i nie obejrzeć choćby fragmentu jej występu? Nie popełniajcie tego błędu! To, że Grace Jones jest "ikoną" i "legendą", słyszeliście być może więcej razy niż jej piosenki, ale to pewnie dlatego, że... ona rzeczywiście jest ikoną popkultury i żywą legendą. Modelka, aktorka, wokalistka, która pewnie z takim samym powodzeniem zajmowałaby się jeszcze wieloma innymi rzeczami, gdyby tylko miała trochę wolnego czasu. "May Day" z "Zabójczego widoku" była muzą między innymi Andy'ego Warhola i kontrowersyjnego fotografa Helmuta Newtona, a po latach okazała się również inspiracją dla wielu współczesnych artystów.
Grace z jednej strony potrafi uwodzić słuchaczy, a z drugiej zaserwować im szalone rytmy disco. Wokalistka umie też zaskoczyć, bo 75-latka prezentuje na koncertach lepszą formę niż wielu o połowę młodszych kolegów po fachu. Zresztą grupa Klaxons, która swego czasu zakładała się z Grace za kulisami innego polskiego festiwalu, może sporo na ten temat powiedzieć. Gwiazda robiła na backstage'u takie fikołki, że muzycy przecierali oczy ze zdumienia. Co prawda działo się to już kilkanaście lat temu, ale Jones nawet dzisiaj potrafi kręcić hula hop na scenie, więc pewnie bez problemu powtórzyłaby swój zakulisowy wyczyn.
Future Islands
Nawet jeśli pójdziecie na ten koncert i włożycie do uszu zatyczki - nie żeby był powód - to będziecie się bawić lepiej niż na wielu występach z dźwiękiem. Grupa Future Islands na dobre zachwyciła świat, kiedy pojawiła się w pewnym amerykańskim talk-show - i to nawet nie piosenką, która zresztą stała się wkrótce przebojem. Wokalista Samuel Herring ruszał się tak, że jury "Tańca z gwiazdami" zbierałoby szczęki z podłogi na widok jego wyczynów, a publiczność nie mogła uwierzyć, że dało się wymyślić taką choreografię. Na szczęście nie był to jednorazowy popis. Sam po prostu nie umie na scenie ustać w miejscu, dzięki temu koncertów grupy nie da się obejrzeć bez uśmiechu na twarzy.
Nie zapominajmy oczywiście o ścieżce dźwiękowej tych wygibasów, bo ekipa brzmi tak samo oryginalnie i świetnie, jak wygląda. Future Islands mieszają delikatną elektronikę z gitarami, a Herring, który potrafi i zaśpiewać kołysankę, i krzyknąć jak rasowy punkowiec, podlewa to wszystko swoim głosem. Efekt jest taki, że niby wiecie, czego się spodziewać po takim koncercie, a i tak wychodzicie zaskoczeni. Grupa na pewno zagra coś z nowej płyty "People Who Aren’t There Anymore", więc tym bardziej warto złapać Future Islands na OFF Festvalu.
John Maus
Wyobraźcie sobie, że wchodzicie do barokowego, a nawet średniowiecznego kościoła, w którym rozbrzmiewają organy. Nagle dołącza do nich perkusja, a po chwili na scenę wychodzi człowiek, który barytonem wyśpiewuje swoje historie. Szaleństwo? Nie, tak właśnie wyglądają koncerty Johna Mausa. No, może poza tym kościołem. Były wykładowca filozofii, który zakochał się w tworzeniu muzyki, jest jednym z najciekawszych wykonawców, jakich zobaczycie na tegorocznym OFF Festivalu - a konkurencja jest naprawdę spora. Niektórzy odnajdą w muzyce Johna nawiązania do synth popu z lat 80., inni poczują się, jakby słuchali nowego wcielenia Iana Curtisa. Tak czy owak, polecamy śpiewającego filozofa i doktora politologii - nie tylko na wykładach.
George Clanton
Wyobraźcie sobie, że wprowadzacie się do nowego mieszkania, takiego, które ma już parę ładnych lat. Otwieracie szafę i widzicie, że poprzedni lokator zostawił tam stare płyty CD, własnoręcznie nagrywane. Na jednej z nich jest wielki napis, zrobiony niedbale czarnym pisakiem: "MTV, rok 1994". Zaciekawieni, wrzucacie krążek do odtwarzacza, wciskacie "play", a z głośników płytą pierwsze dźwięki. Muzyka George'a Clantona brzmi jak wszystko, co moglibyście w takiej sytuacji usłyszeć. Artysta jest kojarzony z vaporwave, czyli gatunkiem, w którym muzycy sięgają po starsze dźwięki i na ich bazie budują nowe utwory. Clanton przekonuje jednak, że nie robi tego prześmiewczo, jak niektórzy. On wykorzystuje na przykład inspiracje z lat 90. i tworzy całkiem poważne piosenki, które czasami brzmią jak nowe wcielenie Moby'ego, a niekiedy jak popowe przeboje popularnych boysbandów, tyle że z nutką nostalgii, jak u Lany Del Rey. Brzmi ciekawie? W takim razie nie przegapcie George'a na scenie, nie pożałujecie!
Glass Beams
Można by powiedzieć, że "o nich będzie głośno", gdyby nie to, że... już jest głośno. Glass Beams robią ostatnio spore zamieszanie na alternatywnej scenie, a tak się składa, że muzyka tej grupy najlepiej brzmi właśnie na żywo. Glass Beams nie wymyślają prochu, grają wszystko to, co na pewno już kiedyś, gdzieś, u kogoś słyszeliście. Robią to jednak w taki sposób, jakby właśnie odkryli te dźwięki - a wy razem z nimi. Ojciec lidera grupy, Rajana Silvy, w latach 70. przeprowadził się z Indii do Australii. Tam poznał zupełnie nową muzykę, między innymi The Beatles, a przy okazji słuchał tego, co świetnie znał ze swojej młodości. Wyobraźcie sobie teraz, że syn nasiąkał taką właśnie oryginalną mieszanką. Jednego dnia słuchał w domu angielskiego albo amerykańskiego rocka, a następnego - disco lub psychodelii z Indii. Te wszystkie wpływy słychać dzisiaj w muzyce Glass Beams. To trochę jak Tame Impala na sterydach, świeżo po powrocie z podróży dookoła świata, a do tego w maskach, co robi jeszcze większe wrażenie na scenie.
Sevdaliza
Ta artystka nie gra koncertów, ona daje show. Sevdaliza śpiewa, produkuje i pisze muzykę, tworzy wizualizacje, a do tego reżyseruje. Nie spodziewajcie się więc na scenie osoby, która spędzi cały występ w jednym miejscu, nieruchomo stojąc przed mikrofonem. Wokalistka potrafi w jednej chwili pogrążyć się w nostalgii, a za moment szaleńczo tańczyć, jak na najlepszej imprezie. Taka jest też jej muzyka. Sevdaliza urodziła się w Iranie, ale kiedy była dzieckiem, jej rodzina przeprowadziła się do Holandii. Artystka łączy więc elementy różnych kultur i sprawnie porusza się między gatunkami. W jednej chwili macie wrażenie, że słuchacie Björk w triphopowej wersji, a za moment ze sceny płynie coś, co brzmi jak hit żywcem wyjęty z popowych list przebojów. Po jednym koncercie Sevdalizy macie wrażenie, że właśnie byliście na kilku występach naraz. Każdy coach, który uczy, jak najlepiej wykorzystywać czas, byłby zachwycony.
Les Savy Fav
Muzycy na zdjęciach praktycznie za każdym razem wyglądają, jakby grali powolnego rocka dla znudzonych życiem tatuśków. Kiedy jednak włączycie ich płytę, jeśli oczywiście wcześniej ich nie znaliście, zaczynacie rozumieć, jak bardzo daliście się nabrać. Prawdziwą niespodzianką są jednak dopiero koncerty nowojorczyków. Les Savy Fav to indie rock, noise i punk w jednym, a artyści naprawdę nie biorą jeńców. Grupa potrafi rozruszać nawet najbardziej niemrawych festiwalowiczów. Zobaczycie: ten najbardziej wycofany kolega z pracy też będzie szaleć pod sceną w pogo. Wokalista Tim Harrington za każdym razem dba o to, żeby nikt nie wstydził się dobrej zabawy, więc artysta potrafi ruszyć w tłum w samych slipach. Les Savy Fav przyjadą do Katowic już po premierze swojej najnowszej płyty, "Oui, LSF", na którą kazali fanom czekać aż 14 lat. Polscy fani będą więc jednymi z pierwszych osób na świecie, które usłyszą nowy materiał na żywo.
The Blaze
Każdy szanujący się festiwal ma też swoją taneczną odsłonę, a The Blaze udowadniają, że taka muzyka wcale nie musi być prosta albo pozbawiona duszy. Guillaume Alric i Jonathan Alric, kuzyni, tworzą elektronikę i dance na najwyższym poziomie. Historia duetu zaczęła się, kiedy Jonathan poprosił kuzyna o pomoc przy pracy zaliczeniowej w szkole filmowej. Artystom tak dobrze się razem pracowało, że postanowili kontynuować tę przygodę. W rodzinnych domach obu muzyków słuchało się sporo klasyki, Guillaume długo był też zafascynowany reggae, ale tak się złożyło, że ich wspólne utwory poszły w zupełnie nowym kierunku. Jedno się nie zmieniło - The Blaze bardzo dbają o warstwę wizualną, a teledyski duetu czasem wyglądają jak krótkie filmy o zwykłym życiu i emocjach. Artyści nie tylko produkują dźwięki, ale też śpiewają, więc właściwie wszystko, co prezentują na scenie, robią sami. Jeśli szukacie koncertu, na którym można w jednej chwili zatracić się w tańcu, a za moment solidnie się wzruszyć, to nie pomińcie The Blaze w festiwalowej rozpisce.
Jeśli wracacie w tym roku do Katowic, to już doskonale wiecie, czego się spodziewać po tej imprezie, ale jeżeli wybieracie się na OFF Festival po raz pierwszy, to przede wszystkim jedźcie tam z otwartą głową. Nie ma nic lepszego niż przypadkowe muzyczne odkrycia, artyści, na których normalnie być może nigdy byście nie trafili. Na OFF-ie dostaniecie ich w jednym miejscu, prawie na złotej tacy. Dobre wieści dla tych, którzy nie lubią dużo chodzić: ten festiwal odbywa się na stosunkowo niewielkim terenie, więc z jednej sceny na drugą dotrzecie dosłownie w kilka minut. Warto oczywiście zabrać ze sobą jakieś ciepłe ciuchy i pelerynę przeciwdeszczową, na wszelki wypadek, bo festiwalowi wyjadacze doskonale wiedzą, że pogoda latem lubi robić niespodzianki. OFF Festival 2024 potrwa trzy dni, a rozpocznie się 2 sierpnia, oczywiście w Dolinie Trzech Stawów w Katowicach.