Reklama

Jak się zestarzeć to jak Grace Jones. Drugi dzień OFF Festival 2024 [RELACJA]

76-letnia Grace Jones kręcąca hula-hopem przez 10 minut podczas wykonywania utworu? 50-letni Tim Harrington z Les Savy Fav z aparycją św. Mikołaja chodzący między publicznością i wyśpiewujący utwory prosto w twarze odbiorców? "Creep" Radiohead śpiewane po śląsku? Brzmi niewiarygodnie, a jednak! To tylko część atrakcji, jakie czekały na uczestników OFF Festival 2024.

76-letnia Grace Jones kręcąca hula-hopem przez 10 minut podczas wykonywania utworu? 50-letni Tim Harrington z Les Savy Fav z aparycją św. Mikołaja chodzący między publicznością i wyśpiewujący utwory prosto w twarze odbiorców? "Creep" Radiohead śpiewane po śląsku? Brzmi niewiarygodnie, a jednak! To tylko część atrakcji, jakie czekały na uczestników OFF Festival 2024.
Grace Jones na OFF Festiwalu /Eris Wójcik /INTERIA.PL

Chociaż o godzinie 16:00 zwykle teren festiwalu dopiero się zapełnia, to trzeba przyznać, że uczestnicy, którzy wstali nieco później, przegapili jeden z najbardziej intrygujących występów tej edycji.

Rozpoczynający drugi dzień festiwalu asl33p, razem ze swoją urodzoną hypemanką Violą, zaoferowali publiczności bardzo eklektyczny występ łączący ze sobą sypialniany indie pop/dream pop z rapem. W pewnym momencie artyści rozdali publiczności dwie kartki z tekstem piosenki, którą uczestnicy koncertu mieli wyśpiewać wraz z muzykami.

Kiedy asl33p zaczął wygrywać pierwsze dźwięki, szybko okazało się, że mamy do czynienia z "Creep" Radiohead po śląsku. A to tylko jedna z wielu atrakcji, które pojawiły się na tym koncercie. Artyści zdecydowanie zasługiwali na o wiele większą publikę!

Reklama

Wyciszenia i krzyki, taniec i refleksja

Podobało mi się to, co na Scenie Eksperymentalnej odstawiały Kresy - post-punk w duchu Talking Heads z rock’n’rollową energią z wyrzucanymi enigmatycznymi, poetyckimi tekstami mocno zachęcały do dalszego sprawdzania twórczości młodych twórców. Ciekawie kontrastowało to z wyrafinowaniem, jakim cechował się występ Jana Bąka i Bogdana Sekalskiego. Chociaż materiały organizatorów pisały o indie rocku i freak folku, tak sporo było tu słychać wpływu jazzu. Pełno zabaw zmianami tempa, napięcia - na pewno warto obserwować. 

Jazz słychać było także w Klawo, ale to tylko jeden z wielu gatunków, które towarzyszyły temu bardzo eklektycznemu bandowi. Jeżeli po lounge'owych klimatach pojawia się funk, rap i klubowa elektronika, to wiedzcie, że macie do czynienia z niezwykle otwartymi głowami. Ciekawe, że ich występ "clashował" z Siema Ziemia, którzy miejscami grali niezwykle podobnie. Grupa Andrzeja Koniecznego i Kacpra Krupy, znanych z nagrania z Łoną albumu "TAXI" z pewnością dobrze skorzystała z okazji, którą dał im występ na Off Festival 2024. 

W czasie, gdy John Maus szokował publiczność swoim zachowaniem, m.in. uderzając się mikrofonem w głowę na scenie T Tent, Główną Scenę Perlage wypełniła pozytywna energia serwowana przez Tank and the Bangas. Sercem był groove - funkowe rytmy mieszały się tu z soulowymi wokalami i rapem, ale podane było to z ogromnym smakiem, który rozgoniłby nawet najciemniejsze chmury. Ich występ wypadł w momencie zachodu słońca, który rozświetlał genialną stylizację wokalistki ubraną w pokaźną sukienkę z czarnymi frędzlami, mieniącą się srebrnymi cekinami.

Moshpit wszedł w rap

Zaproszeni raperzy powinni wziąć się w garść, bo choć rodzimy Yung Adisz i Clavish zrobili dokładnie to, czego należało się spodziewać po młodych wykonawcach kręcących się wokół takich brzmień jak trap czy drill, tak mieliśmy do czynienia z rzeczami wybitnie generycznymi. Nawijacze chodzący po scenie i podbijający swoje numery, robienie kółka i moshpit pod sceną. Fani z pewnością bawili się doskonale, bo 808-kowe basy i rozgrzewanie publiczności robiły swoje, ale trudno nie mieć wrażenia, że zaciągnięta z Playboia Cartiego konwencja w obu przypadkach naciągnięta była wręcz do poziomu stereotypu.  

Nie zawiódł japoński rave w postaci WaqWaq Kingdom. Powiedzieć, że była "niezła wixa", to nic nie powiedzieć. Choć fakt mogło być odrobinę głośniej, to fakt, że namiot nie mieścił już porwanych do tańca uczestników, wiele mówił o tym, co tak właściwie się tam działo. Duet zaprezentował się w iście japońskim stylu zarówno wyglądowo, jak i muzycznie, zachowując techniczną stronę tworzenia techno, jednak podmieniając charakterystyczne mocne bity na "build-upy" zrobione bongosami. Warstwa stricte wokalna przepełniona momentami autotune'm przypominała barwę Charli XCX. 

Podwieczorek

O 20:30 na scenie Open Stage BLIK zaprezentowała się Pola Nuda - wbrew pozornej nazwie żadnej nudy tutaj nie zastaliśmy. Jej muzyka to połączenie elektroniki z alternatywą, jednocześnie będąc otwartą na eksperymentowanie z nietypowymi brzmieniami, co mogliśmy usłyszeć na żywo w utworach "Meduza", czy "Ramiona" nagranego z Bogdanem Sekalskim. Nie brakowało także melodycznego "Kuchnia Fashion", a także gościa specjalnego - Franka Warzywa. Liczna publiczność była pod wrażeniem debiutantki! 

W tym samym czasie ruszyła Scena One Up Tiger, czyli jedyne miejsce z tanecznymi DJ setami. Otworzyła ją Bubblegun, która porwała tłum brzmieniami w stylu Disclosure. Bardzo ciekawym doświadczeniem był również koncert Edyty Bartosiewicz, która w tym samym czasie siedziała na środku sceny T Tent z gitarą. Zaskakująco intymne doświadczenie, kiedy między największymi przebojami gwiazdy takimi jak "Jenny" czy "Skłamałam", opowiadała o swoich trudnych doświadczeniach jak utrata głosu, blokada twórcza, nieudana próba odnalezienia odpowiedzi na nurtujące pytania. Czuć było, ile w głowie artystki tkwi jeszcze pytań, ale wierzę w to, że cały namiot wyśpiewujący z nią jej piosenki pokazał, jak ogromne ma wsparcie. 

Grający w tym samym czasie Baxter Dury był z kolei niesamowicie ekstrawertyczny. Brytyjski muzyk zagrał swoje największe przeboje takie jak "I’m Not Your Dog" czy "Slumlord". W pewnym momencie nałożył na swoją twarz nieprzezroczystą srebrną maska i w scenicznych konwulsjach tańczył, rozbierał się z koszuli, bawił się w "Batmana". Specyficzne acz niesamowicie przyciągające doświadczenie.  

Ale ani Edyta Bartosiewicz, ani Baxter Dury nie byli najbardziej smakowitymi kąskami tego wieczoru. 

Jak się starzeć, to jak…

Najjaśniejsze punkty drugiego dnia Off Festival 2024? Z pewnością Les Savy Fav - charyzmatyczny wokalista post-hardcore’owej grupy, Tim Harrington, szybko uznał chodzenie po scenie za nudne. Dlatego zszedł do tłumu zgromadzonego pod Sceną Lęsną Rossmann, aby przemierzać między nimi.

Mikrofon dzierżony w dłoni lidera zespołu nie był bezprzewodowy, przez co podróżował nad głowami uczestników, prowadzony przez ekipę obsługującą OFF Festival oraz samej publiki. Po pewnym czasie dołączył do niego... śmietnik. Szokujących momentów było sporo. Czy Tim z aparycją św. Mikołaja rozebrał się w pewnym momencie do bielizny? Nie zaprzeczam. To prawdopodobnie najbardziej punkowe doświadczenie, jakie mogło do tej pory nastąpić na terenie Doliny Trzech Stawów. 

Naczelna gwiazda tegorocznej edycji Off Festival, Grace Jones, to zupełnie inny poziom energii. Idealny dowód na to, jak łączyć wyrafinowanie i klasę z luzem, poczucie smaku z prowokacją. Tym razem zamiast pojawić się punktualnie, pierwsze sekundy intro rozbrzmiały minuty przed północą. Cała scena była zasłonięta kurtyną, a gdy tylko opadła, publiczność ujrzała legendarną Grace Jones w złotej masce wykonując "Nightclubbing" Iggy'ego Popa. Już wtedy było wiadomo, że będziemy mieć do czynienia z wydarzeniem godnym zapamiętywania.

Ikona popkultury w trakcie występu kilkukrotnie zmieniła strój, to raz paradując w militarnym ubraniu, innym razem w kapeluszu i ogromnej białej sukience, której nie bała się prowokująco podnosić. Zaś przy kultowym "Libertango" pokazała się w cienkiej czarnej narzutce i szalu, którym zasłaniała sobie twarz, jednak inne części ciała pozostawiała odsłonięte.

"Here I come" - powiedziała schodząc ze specjalnie zbudowanej rampy chwilę po pierwszej piosence. Genialny kontakt z publicznością to jeden z wielu atutów jamajskiej piosenkarki. Gdy tylko kończył się utwór, brała się za rozmowę z tłumem z chęcią słuchając, co fani do niej próbują wykrzyczeć. 

W pewnym momencie confetti wystrzeliło w powietrze, a gwiazda zeszła do publiczności, trzymając się "na barana", jednego z ochroniarzy, po czym w ramach podziękowania pocałowała go... w czoło. Kulminacyjnym momentem było odegranie przez ekipę koncertową utworu "Slave to the Rhythm", podczas którego 76-letnia (!) gwiazda przez 10 minut nieustannie kręciła hula-hopem. Myślę, że tym wyczynem zawstydziła sporą część nieraz ponad połowę młodszych uczestników. Warto wspomnieć, że 5 minut po całkowitym zejściu ze sceny wróciła na nią, aby jeszcze raz podziękować dalej oczekującym fanom za koncert, który dotychczas zgromadził największą publikę podczas OFF Festivalu 2024.

Niesamowicie szkoda było Jaspera Tygnera, który swoim live actem w klimatach house'owych i UK Garage'owych rozkręcił świetną imprezę. Mimo skrzyżowania swojego czasu z występem Grace Jones, co znacząco ograniczyło publiczność obecną na występie, dał z siebie absolutnie wszystko. Zresztą zawsze miło zobaczyć artystę, który decyduje się na bardziej zróżnicowaną formę występu aniżeli set DJ-ski. Jungle'owe bity wystukiwane na elektronicznej perkusji robiły ogromne wrażenie.


INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: OFF Festival | Grace Jones | Edyta Bartosiewicz
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy