Andrew W.K.: bardzo podoba mu się moja muzyka [WYWIAD]
Amerykański wokalista, komik i performer Andrew W.K. wspomina sesję zdjęciową do okładki debiutanckiego albumu "I Get Wet". Przed koncertem artysty na katowickim OFF Festival (1-3 sierpnia) Artur Wróblewski zapytał Andrew W.K. między innymi o 24-godzinny maraton gry na perkusji czy kolumnę z poradami, którą muzyk redaguje w "The Village Voice".
Twój ojciec James E. Krier jest profesorem prawa i uznanym naukowcem. Czy nie byłeś poddany naciskom, by zająć się prawem, a nie rock'n'rollem i imprezami? I jaka jest jego opinia na temat twojej muzyki? Lubi ją?
Andrew W.K.: Tak, bardzo podoba mu się moja muzyka i imprezowanie. Poza tym to on mnie stworzył, wyedukował i nauczył, jak imprezować. To jemu wszystko to zawdzięczam i on bierze odpowiedzialność za moją zawodową imprezową karierę. Gdyby nie on, nie byłoby mnie, a tym bardziej nie mógłbym imprezować. To on jest odpowiedzialny za moje wszystkie przygody i ekscesy.
- Czy mój ojciec chciał, bym został prawnikiem? Kiedy byłem młodszy, rozmawialiśmy o tym. Później jednak dostrzegł, że mam prawdziwy talent w łamaniu i obchodzeniu prawa, a niekoniecznie w jego przestrzeganiu, czy tym bardziej w profesjonalnym zajmowaniu się prawem. Stwierdził więc, że powinienem wykorzystać moje zdolności w łamaniu prawa w karierze zawodowej i zajmować się tym profesjonalnie.
Jeżeli rozmawiamy o łamaniu rzeczy... Czy na okładce debiutanckiej płyty "I Get Wet" twój nos jest naprawdę złamany?
- Wtedy na pewno po raz pierwszy złamałem go z zamiarem bezpośrednim i celowo, bo zdarza mi się też łamać nos w wypadkach na scenie. Wracając do okładki "I Get Wet", to wtedy zależało mi na konkretnie złamanym nosie z morzem krwi. Dlatego rozwaliłem sobie nos uderzając głową w ceglaną ścianę. Niestety, o ile nos złamałem, to nie krwawił wystarczająco soczyście. Dodatkowo, bardzo mnie bolał i nie byłem w stanie powtórzyć uderzenia w ścianę. Wygląda to bardzo realistycznie. Jak widać, zdjęcie na okładce "I Get Wet" było bardzo czasochłonne, ale opłaciło się. Chciałbym też oddać hołd tej świni, która poświęciła swoje życie między innymi po to, by powstała okładka mojej płyty.
Wspomniałeś o złamanym nosie podczas koncertu. Wiem, że to nie jedyna kontuzja, jaką odniosłeś na scenie.
- Tak, łamałem nos jakieś trzy raz. Dwukrotnie złamałem nos uderzając twarzą w kogoś z publiczności podczas wymachiwania głową. Natomiast ten trzeci raz był wyjątkowy, bo chciałem zrobić efektowny skok z wykopem i uderzyłem kolanem w nos, który się oczywiście złamał. Jak słyszysz, mój nos jest dosyć konkretnie pogruchotany. Taki mój zawód, profesjonalne łamanie nosa...
- Z innych poważniejszych kontuzji muszę wspomnieć o urazie kolana. Co ciekawe, stało się to nie podczas żywiołowego koncertu, ale w trakcie jednego z moich nudnych odczytów. Urządzam spotkania, na których wygłaszam referaty na temat imprezowania. To nieprawdopodobne i zawstydzające, bo ludzie pewnie myślą sobie, że rozwaliłem kolano szalejąc na scenie. Wręcz przeciwnie! Powoli chodziłem po podeście, wygłaszając przemówienie na temat imprezowania i tak niezręcznie skręciłem nogę, że moje kolano się rozleciało. Upadłem, a ból był nie do zniesienia. Co więcej, słuchaczom wydawało się, że to zaaranżowana część wystąpienia. A tak nie było. Ja natomiast wiłem się bólu na podłodze, prawie zwymiotowałem z cierpienia. Odwieziono mnie do szpitala. Następne przemówienia i wystąpienia dawałem siedząc na wózku inwalidzkim.
Wygląda na to, że twoja praca jest jedną z najniebezpieczniejszych na świecie!
- Nie, tak nie jest. Ale każda forma fizycznego wysiłku może wiązać się z kontuzjami. Naprawdę niebezpieczną pracę mają na przykład zawodowi zapaśnicy czy bokserzy. A ja przez te wszystkie lata nauczyłem się unikać kontuzji na scenie. Mam zamiar występować jeszcze przez wiele lat, dlatego muszę unikać kolejnych kontuzji i urazów.
Jak to jest, być tak ekspresyjnym i żywym artystą i musieć występować w wózku inwalidzkim?
- To było przykre i frustrujące doświadczenie. Pamiętam, że w szpitalu lekarze powiedzieli mi: "Musi pan odwołać najbliższe koncerty". Odpowiedziałem im, że nie ma na to najmniejszej szansy! Kontuzji doznałem w Kalifornii, a następnego dnia miałem lecieć do Japonii na tournee, które miało trwać jakieś trzy miesiące. Nie mogłem tego tak z dnia na dzień odwołać! Byłem w stanie chodzić o kulach, ale musiałem bardzo uważać, żeby się nie przewrócić. Dodatkowo, trzymanie mikrofonu i chodzenie o kulach jednocześnie było sporym problemem. Dlatego wózek inwalidzki okazał się być idealnym rozwiązaniem. Mogłem trzymać mikrofon i przemieszczać się po scenie. Co więcej, mogłem poruszać moim ciałem w rytm muzyki, rzucać głową na lewo i prawo, nie ryzykując upadkiem. W pewnym sensie polubiłem to.
- Poza tym występy na wózku inwalidzkim pozwoliły mi zrozumieć, w jakiej sytuacji znajdują się moim fani, i w ogóle niepełnosprawni, na co dzień poruszający się w ten sposób. Mam teraz więcej zrozumienia dla tych ludzi. Wydaje mi się również, że te występy uczyniły mnie lepszym wykonawcą koncertowym.
Pobiłeś rekord świata w graniu na perkusji przez 24 godziny. Zastanawia mnie, jak czułeś się po wszystkim?
- Czułem lekką delirkę, ale jednocześnie byłem bardzo nakręcony i podekscytowany. W dużej części to było o wiele łatwiejsze, niż sobie wyobrażałem. Ale też w niektórych momentach było o wiele ciężej, niż się spodziewałem. Na przykład wydawało mi się, że moje dłonie zaczną krwawić, a ręce odmówią mi posłuszeństwa. Nic takiego się nie stało. Wiesz, co było najtrudniejsze? Siedzenie w jednym miejscu w tej samej pozycji przez te wszystkie godziny. Plecy bolały mnie potwornie, a nogi... Myślałem, że zaczną mnie boleć dopiero w momencie, gdy wstanę od perkusji. Nie, one zaczęły mnie boleć dużo wcześniej.
- Wspaniałe było to, że w pewnym momencie dołączyli do mnie inni perkusiści i to jedni z najwybitniejszych na świecie. Grali razem ze mną na innych zestawach perkusyjnych. To dało mi energię, motywację i inspirację do dalszej gry, kiedy byłem już naprawdę wyczerpany. Jako ostatni dołączył do mnie Chad Smith z Red Hot Chili Peppers. Graliśmy przez ostatnie trzy godziny, a on gra naprawdę ciężko i mocno. To dało mi prawdziwego kopa. Myślę, że nie osiągnąłbym tego wyniku bez pomocy innych, dlatego traktuję to jako pracę zespołową.
Prowadzisz w "The Village Voice" cotygodniową kolumnę z poradami o nazwie "Zapytaj Andrew W.K.". Czy trafiły ci się do tej pory jakieś dziwne pytania?
- Ku mojemu zaskoczeniu, nie miałem do tej pory jakiś bardzo dziwnych pytań, za to wiele z nich jest bardzo osobistych, o potężnym ładunku emocjonalnym i bardzo ważkich. Ludzie naprawdę się otwierają przede mną i przed czytelnikami, odsłaniając swoje serce i duszę. Czasami jestem naprawdę poruszony faktem, że ludzie przychodzą do mnie - kolesia słynnego z powodu imprezowania - z tak trudnymi zagadnieniami. Bardzo osobistymi i często intymnymi. Na przykład kiedyś ktoś do mnie napisał, że zastanawia się nad popełnieniem samobójstwa. Inny pisał, że ciągnie go do ciężkich narkotyków, jak heroina. Ktoś inny miał problem, bo zerwała z nim dziewczyna i wpadł w depresję. Takie sytuacje bardzo mnie dotknęły i starałem się im pomóc, odpowiadając na pytania tak dobrze, jak tylko potrafiłem. Czasami nie mam też prostych odpowiedzi i staram się z porozmawiać z ludźmi, którzy mają problemy. Dać im do zrozumienia, że ktoś się przejmuje ich kłopotami i nie są samotni.
- A co do dziwnych pytań, to dostałem kilka intrygujących maili. Na przykład ktoś opisywał mi, w jaki sposób robi zakupy w sklepie spożywczym albo bierz prysznic czy robi pranie.