Byłam na koncercie sanah i niczego nie żałuję [RELACJA]

sanah promuje płytę "Uczta" /Artur Szczepanski/REPORTER /Reporter

"Czy odbiło mi, czy mi odbiło" - mogę sobie zanucić przy pisaniu tego tekstu. Bo jednak sanah daleka jest od bliskiego mi starego, polskiego rocka, a jednak to był jeden z lepszych koncertów, na jakich zdarzyło mi się być.

Koncert zaczął się od utworu z debiutanckiego albumu - "Pora roku zła" (posłuchaj!). Nie był to wybór przypadkowy, a nawet tak sprytnie przemyślany, że dotarło to do mnie kilka godzin później i wywołało małe "wow, faktycznie!". I tu zawieszam głos, bo dla psujących niespodzianki jest specjalne miejsce w piekle.

Potem usłyszeliśmy "Czesławę" z nowej płyty, w oryginale śpiewaną z Natalią Grosiak (posłuchaj!), a później znowu stało się coś nieoczekiwanego - na samym początku setlisty znalazł się największy przebój, od którego w sumie wszystko się zaczęło, czyli "Szampan". I tu już był wielki wybuch energii ze strony publiczności, światła, piski radości i latające konfetti.

Reklama

Kolejny podobny był przy "Ale jazz!" (posłuchaj!), a następny po pierwszych nutach "Tęsknię sobie" (posłuchaj!), bo na scenie pojawił się gość specjalny w postaci Artura Rojka. Duet wręcz idealny, co potwierdzili jeszcze wspólnymi "Syrenami" (posłuchaj!)"Długością dźwięku samotności". W tym samym czasie na telebimie za ich plecami wyświetlało się wielkie: "Jestem fanką Artura Rojka". Trochę infantylne, ale z drugiej strony dziecinnie urocze, nie? Stawiam, że Arturowi na bank było miło!

Sprawdź tekst do utworu "Szampan" w serwisie Tekściory.pl

Niby trasa promuje ostatnią płytę, ale oprócz kawałków z "Uczty" było też i coś z "Królowej dram", i z "Irenki", więc nikt na pewno nie poczuł się rozczarowany. A wszystko podrasowane dzięki świetnej 10-osobowej sekcji smyczków, która zrobiłaby show, grając nawet najbardziej wkurzające melodyjki z reklam.

Czy po tym koncercie stałam się fanką twórczości sanah? Nie, bo to nadal nie moja muzyka. Ale warto przeżyć taki występ z zupełnie innego powodu.

Po pierwsze, żeby zobaczyć, że nie trzeba mieć miliona efektów i kreacji a'la Maryla Rodowicz, a i tak można skupiać na sobie całą uwagę. Po drugie okazuje się, że istnieją wokaliści, którzy tak samo dobrze śpiewają w studiu, jak i na scenie.

And last, but not least - cudowna była ta autentyczna radość z grania, zgubiona gdzieś przez wiele polskich zespołów, których z grzeczności nie będę pokazywać palcem. Zresztą jak tu się nie cieszyć, jeśli zaczynasz od coverów na Youtube, a niedługo później Rojek w wyprzedanej Tauron Arenie pyta, czy nie chciałabyś zaśpiewać z nim jeszcze jednej piosenki?

I... nawet kiedy przyjadą nocą i kolbami w drzwi załomocą, żeby zabrać mi moją punkową legitymację, to nadal będę się upierać, że dobre to było i już. 

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: sanah
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy